26 lipca 2010

Pogoda dla biegaczy

Tzw. "ślepy los" postanowił wziąć na mnie krwawą pomstę za moje ostatnie lenistwo. Gdy w czwartek, czyli w dniu zaplanowanego treningu tempowego, poczułem już na prawdę spory, spotęgowany dodatkowo wtorkowo-środowym postem, głód biegania, gdy byłem już w stu procentach gotowy (mentalnie, fizycznie i technicznie), i gdy stałem już w progu domu by ruszyć na ścieżki swych biegowych zmagań... właśnie w tym momencie z nieba zaczęły lecieć wielkie jak groch krople wody. Jako że nie należę do tych desperatów, którzy kaprysy pogody mają za nic, wróciłem w domowe pielesze, wypłakałem się (w tym miejscu nie bierzcie mnie proszę zbyt dosłownie) Małżonce w ramię i poszedłem wcześniej spać z mocnym postanowieniem tego, że wstanę wcześniej by nadrobić zaległości. A że dobrymi chęciami piekło jest ponoć wybrukowane (do końca pewien nie jestem - tam jeszcze Orbis nie wozi), to się przynajmniej wyspałem...
Na szczęście piątkowy wieczór był już bardziej sprzyjający realizacji treningowych zamierzeń. Nawet udało mi się wyjść na tyle wcześnie, że całość treningu minęła mi przy świetle dnia. Przez dziesięć minut truchtu i pięćdziesiąt tempa (z założenia 5:30/km, wyszło tyleż samo) nabiegałem 10,7 km.

W niedzielny poranek wstałem już bez problemów o założonej porze i wyruszyłem nad Rusałkę zrobić zaplanowane 20 km spokojnego wybiegania. Do absolutnej realizacji projektu zabrakło stu metrów ale postanowiłem zakończyć na czterech pełnych okrążeniach i "wyszło" 19,9 km.
Tu nalezy choć wspomnieć o zaletach i wadach (czy też jak mawiał mój wykładowca od materiałów budowlanych, waletach i zadach) zrywania się w niedzielę o świcie by pobiegać. Jest to na pewno jeden z najlepszych sposobów rozpoczęcia dnia w ogóle (a niedziela ma przecież swój dodatkowy urok) i choć przebyte kilometry nieco w nogach czuć (zwykle na weekend przypadają te długie treningi, więc jak to starzy ludzie mawiają, nie dziwota), to w moim przypadku jest to chyba najlepszy sposób by bez większych zgrzytów najdłuższy trening w weekendowy harmonogram poczynań rodzinnych jakoś wcisnąć. Wygląda więc na to, że narodziła się nowa świecka tradycja...

4 komentarze:

  1. Poranne weekendowe treningi istnieją tylko w legendach ;-) Już nie pamiętam kiedy ostatnio wstałem wcześniej w niedzielę by pobiegać (pomijając zawody).
    ps.'Biegaj z Chevrolet Szpot' w ten weekend.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale za to o ile więcej czasu na "normalne życie" zostaje, jak się tak wcześniej wstanie...
    "Pogoda dla biegaczy" to świetny tytuł, może jakiś serial tematyczny stworzysz? :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam poranne weekendowe treningi - serio! O wiele trudniej mi zrealizować plany porannych treningów między pon-pt. Więc myślę że to bardzo dobra tradycja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przypuszczałam, że tak kiedykolwiek będzie, ale polubiłam poranne treningi weekendowe :) No i, jak napisała Midi, zostaje jeszcze kawał dnia do wykorzystania po powrocie z lasu.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...