9 maja 2010

Kumulacja

Jak widać nastąpiło pewne "pomaratońskie rozprężenie". Na szczęście nie do końca. Pocztkiem końca przezywania już przebiegniętego maratonu jest snucie planów na kolejny - klamka zapadła i kości zostały rzucone: biegnę w Warszawie! To znaczy planuję pobiec, bo oczywiście różne rzeczy mogą się przez te kilka miesięcy wydarzyć. W każdym bądź razie odliczanie trwa.
Tak jak już wspomniałem, musiałem nieco zmodyfikować tytuł bloga. Pomyślałem też, że przy okazji zmienię nieco wygląd strony (takie małe odświeżenie). Pochłonęło mnie to na tyle, że nie wystarczyło mi już energii, by opisać swoje poczynania w terenie. Pora zatem nadrobić zaległości.

Gdy mój organizm się zregenerował, nogi się "oddrewniły" i głowa zaczęła na powrót domagać się biegu (czyli po jakiś sześciu dniach), wyszedłem do parku na coś co na własne potrzeby nazwałem rozbieganiem. Przy okazji miał to być chrzest bojowy mojego pierwszego, niedawno zakupionego, pulsometru.
Zaplanowałem pół godziny spokojnego (jak się nietrudno domyślić) biegu ale głowa (i nie tylko) chyba naprawdę stęskniła się za bieganiem, bo średnie tempo wyszło mi niewiele wyższe niż 5 min/km (w zaplanowane pół godziny przebiegłem ok. 6 km), a średnie tętno ok. 170.

A propos tętna, na kolejne wyjście zaplanowałem specyficzne bieganie, bo postanowiłem sprawdzić swoje tętno maksymalne wg. testu opisanego przez Skarżyńskiego w "Biegiem przez życie". W teorii miało to wyglądać tak:
Najpierw rozgrzewka - proponuję 8-12 minut truchtu, potem 5-10 min rozciągających, po nich 3 dość żywe przebieżki, np. 100/100 m, a na koniec 3-5 minut odpoczynku. Po takim przygotowaniu pobiegnij mocno, niemal na maksa, trzy odcinki 1-minutowe na 1- minutowych przerwach w truchcie. (...) Kończąc trzeci odcinek odczytaj tętno.
Na początku szło wg planu - trucht, rozgrzewka (można by powiedzieć, norma tuż po wyjściu z domu). Niestety żywe przebieżki zaraz po rozgrzewce to nie jest zbyt dobry pomysł dla mojego prawego kolana, które ostatnio nie lubi jak nie biegam (czytaj: rozgrzewa się trochę dłużej i dopiero po kilku przebiegniętych spokojnie kilometrach zaczyna funkcjonować normalnie), ale jakoś to przeżyłem. Gorzej, że z całego opisu podanego przez pana Skarżyńskiego nie za bardzo utkwiło mi w pamięci jedno dość istotne słowo: niemal. Narzuciłem sobie takie tempo, że w połowie drugiego 1-minutowego odcinka stanąłem bez sił w nogach. Zły na siebie już nawet nie patrzyłem na pulsometr. No nic, kiedyś powtórzę test (chyba, że ktoś doradzi mi inny), a na razie będę się opierał na nie do końca polecanym, ale mimo wszystko podawanym przez Skarżyńskiego gotowcu, czyli formule Millera:
Tmax = 217 - (0,85 x wiek) = 217 - (0,85 x 30) = 191,5
Biorąc pod uwagę, że mój pulsometr (na podstawie wieku i masy ciała) wyliczył mi Tmax=191, mogę chwilowo taką właśnie wartość przyjąć do tzw. obliczeń.

Kolejne wyście z domu zaliczyłem w piątkowe popołudnie, wybrałem się nad Rusałkę z zamiarem przetestowania tamtejszej ścieżki biegowej (miło się biega po trasie oznaczonej co pół kilometra).


Normalnie wybrałbym się w terminie organizowanego na tej ścieżce treningu, ale akurat w tym czasie miałem zaplanowaną lekcję niemieckiego, więc pomyślałem, że zrobię sobie wycieczkę biegową - najwyżej zabłądzę... No i zabłądziłem. Na drugim kilometrze skręciłem w złą ścieżkę i tak zaczęły się najdłuższe dwa kilometry w moim życiu. Nabiegałem się po tym lesie zdrowo (bo to zdrowo biegać po lesie) szukając, gdzież ta ścieżka dalej biegnie. Tak się zakręciłem, że gdy już ją odnalazłem, pobiegłem pod prąd. Ale przy okazji pobawiłem się trochę tempem - miejscami przyspieszałem zdrowo, by za chwilę przejść niemal do truchtu. I tak z zaplanowanego jednego okrążenia o długości 5 km wyszło mi (na podstawie obliczeń z średniego tempa z pierwszych i ostatnich kilometrów) tych kilometrów ok. 11. Wycieczka biegowa z dozą emocji. Następnym razem wybiorę się na tą ścieżkę razem z trenerem - zastanawiam się czy nie zabrać aparatu by uwiecznić miejsca w których należy skręcać...

2 komentarze:

  1. Gratuluję decyzji odnośnie jesiennego maratonu :) No i piękna wycieczka z motto przewodnim "bo to zdrowo biegać po lesie" :)

    Powodzenia z powrotem do treningów!

    OdpowiedzUsuń
  2. @Hankaskakanka, motto to oczywiście parafraza cytatu ze skeczu Kabaretu Potem (tak jak by ktoś nie wiedział). A do treningów zamierzam wrócić jeszcze dziś wieczorem;)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...