15 marca 2016

Halo Panie Jacku: O nałogach uwag kilka

Halo Pnie Jacku!

Ależ temat Pan (jak to młodzież, do której już od jakiegoś czasu niestety się nie zaliczam, mawia) zapodał. No bo żeby tak o nałogach? Publicznie? Nie to, żebym nie miał. Mam, a i owszem. Zresztą, jak mawiał ksiądz, który błogosławił moje małżeństwo (to znaczy jeden z dwóch, bo dwóch ich było - tych księży), liczba nałogów musi się zgadzać. A mówił to zazwyczaj, odpalając właśnie papierosa. Dobrze już, weźmy zatem tego byka za rogi, żeby wilka z lasu nie wywoływać. Oto, niekompletna rzecz jasna, lista moich nałogów.
Już to gdzieś kiedyś wrzucałem, ale świetnie pasuje (źródło: whatmyfriendsthinkido.net)

Nałóg nr 1 - Prokrastynacja
No niby mam bardzo ładny i bardzo funkcjonalny, efektowny i nowatorski planer. I nawet go używam. Przeczytałem też dużo książek o samoorganizacji, zarządzaniu sobą w czasie i w ogóle o samorozwoju. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wybierając z tych różnych książek elementy, które najbardziej mi odpowiadają, stworzyłem własny, w pewnym sensie unikalny, dopasowany szczególnie do mnie system planowania i tychże planów realizacji. A jednak wciąż są rzeczy, które notorycznie przekładam na mityczne później (zazwyczaj na jutro). Najlepszy przykład - tenże post. Pierwotnie chciałem go napisać jeszcze w lutym. A tu mamy piętnasty marca.
Zmieniając na chwilę temat. Skoro dziś piętnasty, to wczoraj był czternasty marca, jeden z moich ulubionych dni w roku - dzień liczby pi (3.14 pisane z amerykańska). A wie Pan, kto zna wszystkie cyfry po przecinku liczby pi? Chuck Norris oczywiście. Mało tego, ma je wszystkie wytatuowane na bicepsie.

Nałóg nr 2 - Niniejszy blog
Zacząłem go pisać jeszcze w poprzedniej dekadzie (ależ to brzmi), w roku 2009. Czyli zanim jeszcze pisanie blogów biegowych stało się modne (kiedyś nawet jedna moja znajoma, również blogerka biegowa, żeby nie było, napisała nawet o czasach, gdy blogów biegowych było bardzo mało i mój podówczas między innymi przywołała). Zaczynałem, gdy postanowiłem przygotować się do swojego pierwszego maratonu - stąd jego tytuł. Jak do tej pory maratonów ukończyłem dwanaście, a tytuł bloga pozostał. Blog też. I przez te wszystkie lata wciąż wraca do mnie pytanie, czy ktoś to w ogóle czyta. Co jakiś czas przychodzą też kryzysy wynikające z nałogu numer jeden, a wraz z nimi pytanie, czy tego całego blogowania w diabły nie rzucić, i nie zająć się jakimiś poważniejszymi zajęciami tak dla odmiany. Ale nie potrafię. Już nie ważne już, czy ktoś to czyta, czy nie. Mój ci on, ten blog, i będę go pisał dalej. Bo jak mawiał klasyk, twardym trzeba być, a nie miętkim!
A propos, wiedział Pan, że Chuch Norris przekroił nóż miękkim masłem?

Nałóg nr 3 - Bieganie
No a jakże. Biegam przecież dłużej niż bloguję. Bo choć z różną (zazwyczaj mierną) intensywnością, a zwłaszcza (zwłaszcza mierną) systematycznością, to biegałem już jakieś dwa lata przed narodzinami Córki Starszej (po której narodzinach właśnie, maraton przebiec postanowiłem, bo skoro nie syn i nie dom, to może córka i maraton). Tutaj dopiero mogę powiedzieć, że biegałem, zanim bieganie stało się modne. I przez te lata nałóg wciąga mnie coraz bardziej. Najpierw biegałem, żeby się w ogóle ruszać. Ponieważ jednak osobowość mam taką, że bez celu i bez planu brak mi motywacji, zacząłem ściągać z internetów tak zwanych najróżniejsze plany treningowe. Potem sobie ten maraton (i tego bloga) wymyśliłem. A potem kolejny. Najpierw biegałem trzy razy w tygodniu. Potem zacząłem trenować pod okiem Trenejro  i już przyszło cztery razy na tydzień buty biegowe obuwać. Potem się zachciało jeszcze życiówkę poprawić i jeszcze jeden trening w tygodniu dołożyć. I tak końca nie widać. A przez większość tego czasu bieganie było w domu moim wrogiem publicznym numer jeden. Bo choć mnie dawało wiele radości, to mojej Ślubnej (że tak użyję eufemizmu) niekoniecznie. A dziś Ślubna nosi ksywę Mojej Biegającej Żony (najpierw była Moją Od Niedawna Biegającą Żoną - w skrócie MONBŻ - ale biega już na tyle długo, że zostało samo MBŻ). I doszło do tego, że na majową sztafetę maratońską w Poznaniu, zebraliśmy drużynę, która się składa z rodziny i znajomych, ale takich znajomych, których znamy jeszcze sprzed czasów, gdy zacząłem biegać.
Niemniej mój nałóg biegania różni się nieco od Pańskiego. O ile Pan biega na zapas i wciąż jest do przodu, o tyle ja (przynajmniej ostatnimi czasy) mam wrażenie, że wciąż gonię własny ogon. A na domiar złego się przeziębiłem i od kilku dni nie biegam w ogóle. I właśnie chyba zaczynają mi się ręce trząść. Więc kończę.
A propos, wiedział Pan, że Chuck Norris... nigdy nie ukończył maratonu?

Łącze tradycyjne pozdrowienia od CMcMH.
Bartek M.

2 komentarze:

  1. Czytają, czytają - nie martw się :) i zdrowiej bo już tylko 3,5 tygodnia!! U mnie też z tą liczbą nałogów coś jest. Zamieniłem nałogowe granie w cywilizację (grę komputerową) na bieganie. No i nie narzekam, wciągnęło i nie puszcza mocniej niż poprzednio.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja co chwilę w jakiś nałóg popadam :) wsiadłem na rower to już trzeciego dnia na zawodowstwo przeszedłem :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...