9 stycznia 2016

O piekielnym grudniu uwag kilka

Podobno dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło (tylko kto by chciał to sprawdzić?). Zaryzykuję stwierdzenie, że sumiennymi postanowieniami poprawy również.
Grudzień zacząłem z mocnym postanowieniem poprawy. No, bo teraz (to znaczy wtedy) to już nie ma lipy, jest nowy miesiąc, a ja się biorę do roboty, wióry będą lecieć i w ogóle.
Źródło: endomondo.com
Tydzień pierwszy.
Nowy miesiąc w pracy zaczynamy spotkaniem podsumowująco-wigilijnym. Grafik napięty, ale wszystko wskazywało na to, że bieganie się zmieści. A tu klops. Dyskusja się przeciągła (sic!), jak mawiał klasyk i pierwszy trening przepadł. Kolejnego dnia nie było lepiej. Niby syndromu dnia następnego (w jego klasycznym wydaniu) po firmowej wigilii (no bo co się robi na firmowych wigiliach?) nie było, ale był syndrom niewyspania (rozrywkowy współlokator mi się trafił). Generalnie czułem się fatalnie. Co się stało w czwartek, już nawet nie pamiętam. Skończyło się na tym, że biegałem jedynie w weekend - na pocieszenie, w oba weekendowe dni.

Tydzień drugi.
Tydzień bardzo podobny do pierwszego, choć zupełnie inny. We wtorek miały być podbiegi. Były w środę. Tak więc pierwotnie planowane na środę bieganie, samoistnie (nie dosłownie oczywiście), przesunęło się na czwartek. A czwartkowe miało być w piątek. Sęk w tym, że nastąpił chyba jeden z najgorszych weekendów jaki pamiętam. Znacie określenie-klucz ciąg niefortunnych zdarzeń? W tamten weekend mógłbym z takich ciągów spory bukiet upleć. Skutek: dwa dni w tygodniu na biegowo. Żaden weekendowy.

Tydzień trzeci.
No ten w końcu jakoś się w historii zapisał. Stu procent realizacji planu jeszcze nie było, ale było już więcej treningów z bieganiem niż bez (kto zgadnie ile, przy uwzględnieniu faktu, że planowo mam pięć treningów biegowych w tygodniu?). A propos planu, to tydzień de facto od zmian planu zacząłem. Wyjeżdżałem za granicę i nie wiedziałem, czy będzie gdzie zrealizować podbiegi. A, jak się okazało, Fulda to całkiem mocno pofałdowane miasto (warto zapamiętać).

Tydzień czwarty - świąteczny
Tragedia. Chyba właśnie dlatego nie lubię wszelkiego rodzaju świąt. Tak zwana atmosfera (przed)świąteczna udzieliła mi się tak bardzo, że pierwszy raz buty do biegania odziałem wieczorem pierwszego dnia świąt. Za to zakończyłem tydzień miłym akcentem - Biegiem Powstania Wielkopolskiego (kilka słów więcej o nim samym za kilka dni).

Tydzień piąty.
Niepełny. Ostanie trzy dni tygodnia to już nie tylko nowy miesiąc, ale i całkiem nowy rok. Ale całkiem owocne te cztery dni. Środowy trening niby przepadł. Ale przepadł za sprawą szesnastu godzin ciężkiej fizycznej pracy (takie hobby - doktorat), których efekty osłodziły brak odpowiedniego zapisu w biegowych annałach Bartka.
Źródło: endomondo.com
Reasumując, z zaplanowanych na ostatni miesiąc roku dwustu siedemdziesięciu kilometrów pokonałem o sto dziesięć mniej. Gaci niby nie urywa, jak mawia pewien mój biegający kolega, ale Trenejro stwierdził, że nie jest tak źle, więc i ja szat nie rozdzieram. A z drugiej strony to niemal tyle, co w październiku i listopadzie razem wzięte. A nawet więcej niż w grudniu roku ubiegłego. Także, jak widać, zawsze człowiek jakoś tam sobie humor poprawi. O!

4 komentarze:

  1. Pododawałem sobie te Twoje kilometry i w zeszłym roku przebiegłeś 2730km. Zazdroszczę i gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja żona swój doktorat złożyła w dziekanacie dosłownie kilka dni temu. Nie pocieszę Cię: miniony rok to był koszmar dla całej naszej rodziny. Z tego powodu.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...