30 listopada 2015

Halo Panie Jacku: O gwiazdorzeniu uwag kilka

Halo Panie Jacku!

I pomyśleć, że ostatni post nawiązujący do Pana felietonu zacząłem słowami Dawno mnie tu nie było. A rzecz się działa w sierpniu. Teraz dopiero mogę napisać, że dawno mnie tu nie było. Ale dobra wiadomość jest taka, że właśnie wychodzę z niebytu logo-biegowego (bo ostatnio ani jedno, ani drugie nie za bardzo). A przynajmniej próbuję, czego najlepszym dowodem jest to, że właśnie zmagam się z klawiaturą (w mozole poprawek, jak Pan to kiedyś napisał). Także przede mną (sensu stricto obok mnie - przede mną klawiatura) leży kupka magazynów, a w każdym felieton Pańskiego pióra, o których ani słowa na niniejszym blogu. Cztery numery. Tak, cztery. Niemniej chwilowo odniosę się na tę chwilę tylko do tego ostatniego (pozostałe trzy zostawię sobie na inną okazję).
A jakby co, zawsze można wejść na odpowiednią stronę w Internecie (źródło: santaclauslive.com)
Pisałem już kiedyś, że czasem lubię się z Panem nie zgadzać? Tak dla sportu (nomen omen). A trochę z przekory. Zatem mamy właśnie moment, w którym się zgodzić nie mogę (a może nie chcę). Choć uważam, że pomysł napisania felietonu, który to niby przypadkiem pozostawiony na widoku gdzieś w okolicach niebiegających krewnych i znajomych królika, może tychże krewnych odpowiednio natchnąć i w odpowiednią stronę popchnąć, jest absolutnie genialny, to nijak zgodzić się nie mogę, że to co komu kupić pod choinkę (czy też, jak mawiamy w Wielkopolsce, na Gwiazdora) jest problemem. A przynajmniej być nie musi. Jest bowiem rozwiązanie, które wprawdzie nie każdemu może się podobać, to w moim prywatnym odczuciu jest równie genialne (a może nawet genialniejsze) niż Pański pomysł. A na pewno skuteczne (sprawdziłem, działa). Owo rozwiązanie polega na tym, że każdy potencjalny (czyli przyszły) obdarowany sam deklaruje, czego od Gwiazdora oczekuje. I mus się to potem kupuje. Mało tego, czasem wręcz sam to kupuje - zadanie pozostałej rodziny polega podówczas na tym, aby prezent ładnie zapakować (no i w taki czy inny sposób się potem z tego całego prezentowego misz-maszu porozliczać).
W zeszłym roku, na ten przykład, oznajmiłem wszem i wobec, iż pragnę zostać obdarowany odzieżą sportową. Konkretnie tą do biegania. A jeszcze konkretniej, tą do biegania w zimie. Bo o ile zestawów letnich, przez te kilka lat uklepywania okolicznych (i nie tylko okolicznych) chodników, ulic oraz ścieżek, już mi się kilka zebrało (o koszulkach rzecz jasna nie wspominając, bo, jak wszyscy wiedzą, choć nikt chyba nie wie dlaczego, co drugi organizator biegu ulicznego w Polsce stawia sobie za punkt honoru wyposażyć pakiet startowy w koszulkę techniczną zwaną), to przez kilka lat (a właściwie to zim) zestaw do biegania w temperaturze minusileś miałem jeden jedyny (a każdy trening wiązał się nierozłącznie z praniem zestawu). Tak więc pod choinką znalazłem kawałek plastiku, który już po świętach w pewnym sieciowym (a nawet wielkopowierzchniowym) sklepie sportowym wymieniłem na ciepłe (choć oczywiście bez przesady) wdzianka. W tym roku chciałem pójść tą samą drogą. MBŻ zasugerowała mi jednak nieco inne rozwiązanie. Otóż zaproponowała bym kupił te rzeczy wcześniej. Potem się je tylko zapakuje, a ja jeszcze w święta, czyli zanim przestanie obowiązywać zakaz handlu, będę mógł je wprowadzić do tzw. obrotu. I tak też zamierzam zrobić.

Tak, tak, wiem. Taka koncepcja nie każdemu przypadnie do gustu. Już nawet słyszę głosy oburzenia, że to psuje całą magię świąt. Ale ja wcale nie twierdzę przecież, że każdemu musi to odpowiadać, czy u każdego działa (a propos, zna Pan ten dowcip o informatyku, który skarży się lekarzowi, że mu wątroba wysiada - na co ten drugi: U mnie działa?). Ale ja w ogóle mam specyficzne podejście do świąt. Nie uważam na przykład, aby była w nich jakakolwiek magia (tę wymyślili specjaliści od marketingu zapewne - a propos, ukończyłem kiedyś szkolenie, po którym wręczyli mi certyfikat takież specjalisty właśnie). A swoim córkom od początku tłumaczę kto komu kupuje prezenty i kim jest ten prawdziwy św. Mikołaj.
Ale jeśli jednak komuś moja (i nie tylko moja) koncepcja do gustu nie przypadnie, mogę zasugerować jeszcze jedno rozwiązanie, oprócz niby to przypadkowego pozostawienia, otwartego akurat na czterdziestej stronie, magazynu kolorowego dla biegaczy tuż obok deski do krojenia (ewentualnie pilota do telewizora, kluczyków do samochodu, kosmetyczki, smartfona, czy innego przedmiotu, bez którego współczesny człowiek obejść się nie może i którego co najmniej kilka razy dziennie usilnie poszukuje). Można zrobić tak. Zacząć pisać bloga (niekoniecznie o bieganiu) i na tymże blogu popełnić posta o tym, co można kupić jakiemuś bliżej nie określonemu biegaczowi. Ja tak zrobiłem trzy lata temu. I wie Pan co? bardzo sobie te opaski kompresyjne chwalę.

Łącze tradycyjne pozdrowienia od CMcMH, jak również (w tym roku wyprzedzone nieco) najserdeczniejsze życzenia świąteczne.
Bartek M.

1 komentarz:

  1. A u mnie jest jeszcze mniej magicznie. Otóż... z mężem w ogóle nie kupujemy sobie prezentów. Po pierwsze (o czym już kiedyś pisałam) - mamy wspólnotę majątkową, więc prezent dla mnie byłby kupowany poniekąd z mojej kasy. Po drugie: jak któreś z nas czegoś potrzebuje, to sobie to kupuje i już.
    Z resztą rodziny umowa od dawna jest jasna: prezenty dostają tylko dzieci. Ot, przyziemna ekonomia.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...