4 marca 2014

O najkrótszym lutym w historii uwag kilka

Jak tak sobie patrzę na moje lutowe przebiegi, to czuję się niczym Leonardo DiCaprio - oskara nie będzie. Sto siedemdziesiąt trzy kilometry. Niemal pięćdziesiąt mniej niż w styczniu i najmniej od listopada, kiedy to prawie wcale nie biegałem. Nie stało się tak jednak bez powodu. Powodów właściwie (a propos, niedaleko miejscowości, w której się wychowałem była wioska Powodów), bo było ich kilka.

Tydzień 0 czyli weekend - miały być zawody na 5 km w terenie i 18 km pierwszego zakresu. Był weekend w szpitalu z Córką Młodszą. Przebieg: 0 km

Tydzień 1 - do biegania po zamieszaniu z chorobą CM wróciłem w czwartek. Na początek spokojna dyszka. W sobotni wieczór jeszcze dwanaście kaemów, a w niedzielę po raz pierwszy od dawna udało mi się przebiec więcej niż dwadzieścia kilometrów. Przebieg tygodniowy: 48,8 km (z uwzględnieniem rozgrzewek i schłodzeń).

Tydzień 2 - z założenia luźniejszy, bo po uzgodnieniu z Trenejro postanowiłem sprawdzić swoją wydolność. Inna kwestia, że wyniki tegoż sprawdzianu zaskoczyła nas obu i od tego momentu moje bieganie nieco się zmieniło, ale przed takim sprawdzianem forsować się nie wolno, a potem trzeba też odpocząć. A zatem we wtorek wyjazdowa dwunastka na pograniczu Mazowieckiego i Świętokrzyskiego. W czwartek się sprawdzało. W piątek dycha plus przebieżki, a w niedzielę dwadzieścia pięć kilometrów, w tym ostatnie pięć w drugim zakresie. Przebieg tygodniowy (nie licząc testowania, bo kilometrów to akurat nie policzyłem): 53,2 km.

Tydzień 3 - w sobotę piątka nad Rusałką. Czyli tydzień startowy. A startowy oznacza niemal zawsze lajtowy (pomijając dzień startu oczywiście). Zatem w środę (choć miało być we wtorek) dyszka plus przebieżki. W czwartek dyszka już bez przebieżek. W sobotę start, a w niedzielę nic. Z przyczyn organizacyjnych (vide: post poprzedni) dwadzieścia kilometrów w pierwszym zakresie przebiegło się w poniedziałek. Przebieg: 33,4 km.

Tydzień 4 - niepełny. Choć zaczął się nieźle (dobrze wróżąc tygodniowemu kilometrażowi), bo od nadrabiania zaległości z poprzedniego tygodnia, potem było nieco bardziej pod górkę. Przez kolejne dwa dni musiałem się skupić niemal wyłącznie na pracy (bywa) i zaplanowane na wtorek podbiegi wykonałem dopiero w czwartek. Chciałem w środę ale po dwóch dniach pracy po kilkanaście godzin po prostu padłem - dosłownie. A dwa treningi zaplanowane na czwartek i piątek, czyli dwa ostatnie dni lutego, wykonałem dopiero w weekend (choć dla mnie akurat były to dni pracujące), czyli już w marcu. Stąd przebieg ostatnich pięciu dni miesiąca wynosi: 37,7 km.

Luty i tak jest najkrótszym miesiącem w roku. A w tym dodatkowo został ogołocony z dwóch skrajnych weekendów, przez co okazał się najkrótszym lutym w kronikach biegowych Bartka M. (co odbiło się również na mojej blogowej aktywności). Nic to, przecież w marcu się odkuję. Prawda?

4 komentarze:

  1. W marcu się odkujesz :) Ja też :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Możemy sobie przybić pionę - mój luty też był tragiczny - choróbsko i te sprawy. I też wiele nadzieje wiążę z marcem :) Damy radę !

    OdpowiedzUsuń
  3. Też tak mam - bieganie niby ważne, ale najpierw rodzina, potem praca i dopiero hobby. Więc często wychodzi na to że plany są wzniosłe a w praniu wychodzi na to że "się nie da". Odkujesz się w marcu :)
    O wyzwanie "300" boję się pytać :) ja spróbuję w tym tygodniu ile dam radę zrobić - bo za 3 wchodzi do kin :)

    OdpowiedzUsuń
  4. marzec ma w końcu normalną długość, nie obcina go nawet Wielkanoc w tym roku:) powinien być czas raczej na wszystko:) na co osobiście też liczę, bo chociaż biegowo luty był spoko, to trochę go jednak na część spraw zabrakło:)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...