25 marca 2014

Halo Panie Jacku: O niezwyczajnych zwyczajach uwag kilka

Hallo Panie Jacku,

Muszę Panu napisać, że chyba mam kiepski okres. Skąd ten wniosek? Znowu przegapiłem najnowszy numer Runner’s Worlda. A że przegapiłem zorientowałem się dopiero w momencie, gdy zauważyłem, iż od poprzedniego mojego listu otwartego do Pana minął już ponad miesiąc, a przecież wówczas miałem dobry tydzień tzw. obsuwy. Czym prędzej pobiegłem do najbliższego sklepu, by nadrobić to rażące niedopatrzenie. I dzięki temu weekend mogłem zacząć z błogą świadomością, iż sprawiłem sobie przyjemność lektury kolejnego felietonu Pańskiego autorstwa. Muszę wreszcie (ale chyba pisałem to już nie raz) odnowić prenumeratę Runner’s Worlda. To samo dotyczy zresztą drugiego periodyka dla biegaczy czyli Biegania.
A propos – zastanawiam się czasem jakby można nazwać kolejne tego typu czasopismo i czy udało by się nie używać słowa bieganie/run. Nawiasem mówiąc (pisząc) swego czasu w Poznaniu (gdzie mieszkam) były dwa specjalistyczne sklepy dla amatorów biegania (teraz jest już nieco lepiej, a i szersza konkurencja wpłynęła na jakość obsługi) – jeden nazywał się tak jak miesięcznik, do którego Pan pisuje, czyli Runner’s World, a drugi… Świat Biegacza.

Stawiam sobie Pana jako wzór w stosowaniu dygresji i dygresji do dygresji, ale chyba pora dojść wreszcie do klu Pańskiego ostatniego felietonu. Siłą rzeczy po jego lekturze zacząłem się zastanawiać jak to wygląda u mnie jeśli chodzi o rytuały przedstartowe. I o to do jakich wniosków doszedłem.
Przede wszystkim nie mam (i chyba na szczęście) żadnych amuletów ani czynności przygotowawczych, którym miałbym przypisywać tzw. działanie magiczne. Żadnych szczęśliwych koszulek i nic z tych rzeczy. Niemniej posiadam tzw. zestaw startowy, czyli zestaw ubrań, które wkładam wyłącznie w przypadku startu w zawodach (o ile start nie odbywa się w czymś, co w budownictwie nazywamy warunkami zimowymi) – koszulkę, spodenki, skarpetki oraz czapeczkę. Po ostatnim starcie w Maniackiej Dziesiątce (nie były to warunki zimowe, ale za ciepło to też nie było) zacząłem się zastanawiać nad poszerzeniem owego zestawu o element opcjonalny w postaci rękawków termicznych na przedramiona.
Michelle Jenneke - ona to ma dopiero rytuał przedstartowy (źródło: Wikimedia Commons)
Mam też inne zwyczaje – niektóre związane ze specyfiką poszczególnych startów. Chociażby startów wyjazdowych. Najczęściej są to jednak maratony, bo krótsze starty staram się wybierać kierując się kryterium odległości – wystarczająco dużo podróżuję służbowo. W przypadku wyjazdu oczywistym (aby na pewno?) jest rytuał pakowania. Swego czasu stworzyłem sobie nawet tzw. checklistę (a może powinienem napisać czeklistę lub po prostu... listę kontrolną) rzeczy potrzebnych przed, po i w trakcie startu na dystansie maratonu. Czymś już niemal zwyczajnym i oczywistym jest również tzw. ładowanie węgli, które ostatnio poprzedziłem nawet dietą bezwęglowodanową. A propos węgla, mam również zwyczaj maratońskiego poranka zażywać węgiel medyczny. Tak na wszelki wypadek. Przed moim pierwszym startem na królewskim dystansie jeden z bardziej doświadczonych biegaczy poradził mi takie rozwiązanie. Z rady skorzystałem, tylko że zapomniałem przeczytać ulotki i połknąłem... dwie tabletki. Skończyło się to dłuższą przerwą na coś, co Dobry Wojak Szwejk zwykł nazywać dużą potrzebą. Czy było by inaczej, gdybym połknął dziesięć? Nie wiem, ale odkąd połykam dziesięć, problem się nie powtórzył, a zwyczaj pozostał.

Jest jeszcze coś na co zwróciłem uwagę. Trudno to nazwać rytuałem, ale chyba można by zaryzykować użycie określenia tradycja, a może nawet nowa świecka tradycja – podobno jak coś wydarzy się dwa razy z rzędu, można to już traktować jako nową tradycję (czyli mój list otwarty również). Otóż obserwuję, że już w przypadku kolejnego ważniejszego startu mam zaplanowany lekki trening na, wspomniane de facto przez Pana, dwa dni wcześniej, zawsze zdarza się coś, co mi realizację owych założeń treningowych uniemożliwia. A to Mama przyjedzie z wizytą, a to Tata (niestety, jeśli przyjeżdżają to oddzielnie). A to Córka Młodsza, względnie Starsza, niedomaga. Piszę zatem krótką wiadomość tekstową (popularnie zwanej esemesem) do Trenejro z zapytaniem, czy na dzień przed zawodami zrobić sobie wolne czy tylko lekki rozruch. Piszę chociaż wiem, jaką odpowiedź otrzymam – rozruch. Dobrze jak się ów rozruch uda zrobić (ostatnio się nie udało), bo czasem zamieszanie, które pokrzyżowało mi plany dzień wcześniej, trwa w najlepsze i kończy się to koszmarem sennym każdego biegacza: trzydniową dziurą w dzienniku treningowym (ten koszmar to z lekkim przymrużeniem oka rzecz jasna).

Rytuały rytuałami, a przed tegoroczną Maniacką pięć minut przed wyjściem biegałem, ale po mieszkaniu za ostatnimi bezwzględnie mi potrzebnymi przedmiotami.

Łączę tradycyjne pozdrowienia od CMcMH
Bartek M.

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem warto zobaczyć co inni radzą zrobić przed startem i wybrać to co według nas jest najrozsądniejsze. Słuszność naszego wyboru sprawdzimy dopiero po ukończeniu biegu ;)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...