19 października 2013

Nie Pierwszy Maraton

To był mój pierwszy maraton. Tak naprawdę to już ósmy, ale... Ale pierwszy raz pobiegłem w maratonie, w którym biegłem już wcześniej. Pierwszy raz biegłem w Poznaniu po jednej pętli (a taka jest od zeszłego roku). Pierwszy raz wystartowałem wściekle zielonej koszulce. Pierwszy raz przygotowałem się pod okiem (wirtualnym, ale zawsze) trenera. Pierwszy raz to masażyści czekali na mnie, a nie ja na masaż. I wreszcie pierwszy raz tak mocno zaskoczyłem sam siebie.
Zdjęcie użyte dzięki uprzejmości Bożeny Pilak (koleżanki z WRW)
Tego dnia po prostu wszystko mi wychodziło. No prawie wszystko. Jedno, co mi nie wyszło to zdjęcia grupowe. Urwałem się wcześniej z rozgrzewki Wyzwania RW, żeby być na grupowym zdjęciu Drużyny Szpiku. Niestety, spóźniłem się, a w tym czasie (o czym nie wiedziałem, a mogłem się przecież domyślić) było też zdjęcie grupowe Wyzwania. I tak, na własne życzenie, nie ma mnie ani na jednym ani na drugim. Przez to zamieszanie nie mogłem też długo znaleźć ludzi z ekipy WRW, którzy odbierali od nas okrycie wierzchnie na starcie (taki mieliśmy luksus - mogliśmy się rozgrzać w dresach, które, gdy my już byliśmy na trasie, bezpiecznie trafiły do namiotu, by tam na nas czekać) i w końcu dosyć późno wszedłem do strefy (i jeszcze musiałem się cofać, bo pacemakerzy na 3:30 zdążyli się już przesunąć do strefy A, do której ochroniarz mnie nie wpuścił, bo na numerze miałem oznaczenie B), zrezygnowałem zatem z prób przesunięcia się przed zająców biegnących na trzy i pół godziny i stanąłem za. Jak się później okazało, był to błąd... błogosławiony w skutkach. Bo co najistotniejsze, po tym małym przedstartowym galimatiasie było już tylko lepiej.

Wystartowaliśmy o dziewiątej punkt. Było strasznie ciasno, więc do linii startu posuwaliśmy się niemal drepcząc w miejscu. Na pierwszym kilometrze też za luźno nie było. Starałem się pilnować tempa, ale wyszło za wolno (pierwsze tysiąc metrów w 4:59). Na drugim kilometrze stwierdziłem, że w tłoku, który wynikał przede wszystkim z bliskości pacemakerów, biegnie się niewygodnie, więc trzeba jednak grupę na 3:30 wyprzedzić. Przez to wyprzedzanie drugi kilometr wyszedł (wybiegł raczej) w 4:36. Bartek hamuj, pomyślałem. Ale trzeci w 4:41 - wciąż za szybko. Czwarty kilometr był najmilszy (z tych początkowych przynajmniej), bo spotkałem na nim swoich Bliskich - w życiu tak dobrze nie miałem: mentalne wsparcie od Lepszej Połowy, Córek Obu, Mamy, a nawet Szwagierki (i tylko Teściowie zaspali - serio, na dwadzieścia po dziesiątej dziewiątej można zaspać). Ale w końcu to było u mnie na fyrtlu. Minąłem zatem czwarty, potem piąty, szósty i kolejne kilometry, a nogi wciąż niosły. Na dziesiątym zameldowałem się po czasie 0:47:55.

Początek drugiej dziesiątki był trudny, bo przypadł na Drogę Dębińską. Ale ten trud, na kończącym tę jakże charakterystyczną ulicę Poznania podbiegu, wynagrodzili nam liczni, a co ważniejsze, głośni kibice. Jeszcze lepiej było w okolicach piętnastego i szesnastego - na Ratajach to dopiero są kibice. Piątki przybijane tak, że ręce bolały, hałas, muzyka i w ogóle szał. Doping momentami niósł, aż za bardzo. A gdy dobiegłem do wiaduktu nad Trasą Katowicką i na Gremlinie zobaczyłem czas 1:41:20, po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że mogę się zbliżyć do wyniku 3:20, a - kto wie - może nawet poniżej.

Zatem przyspieszyłem. Choć, co ciekawe, na ten odcinek przypada też najwolniej pokonany kilometr maratonu (dwudziesty piaty w pięć minut i dwie sekundy). Na tym odcinku miałem też pierwszą (i na szczęście jedyną) przerwę na potrzebę fizjologiczną (niestety, nie potrafię jak jeden kolega po blogu, przebiec maratonu bez przerwy na małą potrzebę). Z kolei po zbiegu na Browarnej i na następującym zaraz potem podbiegu, po raz pierwszy poczułem trudy tego maratonu. Biegłem jednak dalej i cały czas z przyjemnością. Na chwilę przyłączyłem się do kilkuosobowej zwartej grupki (fajnie było poobserwować jak ładnie współpracują), ale szybko stwierdziłem, że ja dalej podkręca tempo. Zacząłem mijać pierwsze osoby przechodzące do marszu, a ja właśnie mniej więcej w tym czasie przestałem kontrolować międzyczasy z umieszczonej na nadgarstku opaski - sprawdziła się moja teoria, że po trzydziestce nie patrzysz już na strategię, albo lecisz, albo umierasz. Gdy lecąc mijałem znacznik trzydziestego kilometra zegar pokazywał czas 2:23:55.

Zacząłem czwartą dychę. Na trzydziestym drugim kilometrze obok mnie biegł tylko jeden biegacz, więc tylko z nim podzieliłem się uwagą, że teraz właśnie zaczyna się dla nas maraton. Na Rondzie Śródka powitała nas kolejna spora grupa kibiców (żeby nie było, na Warszawskiej też ich było całkiem sporo) - było przyjemnie głośno. Kilometr dalej ktoś krzyknął, że jeszcze dycha do końca - a przecież było tylko osiem. Minęliśmy Most Lecha i zaczęło się. Zaczęła się Serbska. Mimo że pokonałem już ten podbieg na jednym z ostatnich treningów, teraz poczułem go o wiele bardziej w swoich zmęczonych już nogach. Na szczęście i na Serbskiej nie brakowało kibiców, którzy dzielnie nas wspierali w walce z podbiegiem i własnymi słabościami. Na Mieszka I było już dużo lżej, bo z górki i (o dziwo!) dopingowali nas pasażerowie i kierowcy stojących w korku na sąsiednim pasie ruchu samochodów.
Przy Cytadeli byłem świadkiem najzabawniejszej na całej trasie sytuacji. Przede mną biegło dwóch chłopaków w koszulkach Night Runners - na plecach mieli napisane Adam i Kosmos. Jeden z biegaczy znajdujących tuż przed nimi obejrzał się na chwilę za siebie, a oni na to:
- Nie obracaj się! Patrz przed siebie kogo możesz wyprzedzić!
- Jak ty kogoś nie wyprzedzisz, to my Ciebie wyprzedzimy!
A ja z kolei spojrzałem na Gremlina i stwierdziłem, że jak jeszcze trochę przyspieszę, to może się jednak otrę o to 3:20. Trzydziesty kilometr minąłem gdy stoper wyświetlał 3:09:53. Dziesięć minut na dwa kilometry z kawałkiem - do zrobienia, pomyślałem.

Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Czterdziesty pierwszy kilometr to zdecydowanie najtrudniejszy, jak dla mnie moment tego maratonu - ul. Mickiewicza, podbieg i kostka brukowa. Bolało. Na czterdziestym drugim kilometrze bolało trochę mniej, ale bolało. Ale ja biegłem. Wreszcie zakręt i wyłania się brama Międzynarodowych Targów Poznańskich. Ostatnia prosta. Trochę podcina mi skrzydła odczyt zegara pokazującego 3:2X:XX. Jak mogłem wtedy nie pamiętać, że to czas brutto? Postanawiam jednak mimo wszystko wałczyć o urwanie choć jeszcze kilku dodatkowych sekund. Mijam linię mety gdy zegar pokazuje 3:21:16. Wyłączam stoper (tak mi się przynajmniej wydawało). Spoglądam na Gremlina: 3:20:45 (jak się później okazało, stoper wtedy jeszcze wciąż liczył czas - zamiast go zatrzymać, to go zlapowałem). Pozuję do zdjęć (taki przywilej uczestników WRW), a potem... mało się nie popłakałem ze szczęścia. No dobra, trochę się popłakałem. Gdy potem sprawdziłem swój czas w necie (nie wiedzieć czemu sms z wynikiem dotarł dopiero nazajutrz), okazało się, że mój czas netto to 3:20:30.

Nie mam bladego pojęcia jak to wszystko jakoś zgrabnie podsumować. Może tak, że wciąż jestem w szoku. Latem marzyłem o złamaniu 3:30. W maratoński poranek moje myśli krążyły wokół 3:25. Wyszło 3:20 - poziom, który jakiś czas temu w ogóle mi się nie śnił. Aż chce się już trenować do kolejnego maratonu.

13 komentarzy:

  1. Bartek, jeszcze raz mega wielkie gratulację. Piękny czas. Zapracowałeś na to na treningach.
    Świetna relacja i jeszcze lepszy wynik. Ale bez siusiu byłoby może 30 sekund mniej.. ;)
    Teraz widzę czas na Pragę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje, jestem pod wrażeniem tych ostatnich 12km (bo do 30km to prawie wszyscy biegną według planów) :)
    Wciąż analizuję ten plan pod maraton - spróbuję coś z tego zaadoptować żeby dać radę też tak pobiec.
    A teście to chyba zaspali na 9:20 a nie na 10:20 (pomyłka w tekście bo skoro start o 9 a na czwartym ka-emie byli) :) Ja bardzo lubię gdy mam taką drużynę wsparcia - dlatego w Lęborku biegam maraton w lato mimo że i pora niezbyt i z planami to się gryzie.
    Gratki jeszcze raz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje! Super wynik :) Jestem pewny, że dwójka z przodu maratońskiego wyniku to tylko kwestia czasu... i treningu oczywiście ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielkie, wielkie gratulacje! Czas niesamowity i widać, że duże możliwości w Tobie drzemią :)
    Mi też się pomylił czas brutto z netto, gdy zobaczyłam zegar na 40km ;) paręset metrów potrzebowałam, żeby do mózgu dotarła informacja, że to było brutto i trzeba odliczyć kilka minut ;) a smsa z wynikiem dostałam bardzo późnym wieczorem, więc mieli ewidentnie zator :)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Marcin, to samo (o siusiu) powtarzałem sobie na mecie ;-) Ale - z drugiej strony - biegłeś kiedyś z pełnym pęcherzem?
    Jak słusznie zauważyłeś, zaczynam odliczanie do Pragi :-)
    @Leszek, oczywiście popełniłem literówkę - u siebie na fyrtlu byłem dwadzieścia po dziewiątej. A jeśli chodzi o te dwanaście kilometrów, to nie bez kozery mówi się, że maraton to bieg na 10 km poprzedzony 32-kilometrową rozgrzewką.
    @Krzysiek, tego się trzymajmy :-)
    @olaobieganiu, wciąż jeszcze wychodzę z szoku...
    @Maria, ja się cieszę, że w ogóle dostałem tego smsa - już kilka razy miałem tak, że w ogóle nie doszedł (może to jest kwestia operatora - w jakiej sieci Ty masz komórę?). Większość moich znajomych dostała tuż po przekroczeniu mety.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super relacja! Super wynik! Gratulacje ! A jakbyś tak miał podsumować różnice w treningu do poprzedniego maratonu i tego to co na pierwszym planie byś wymienił? :) Kilometraż?

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna relacja, a wynik - re-we-la-cyj-ny! Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pięknie to zrobiłeś. Gratuluję wyniku. Trzymam kciuki za łamanie 3 godzin. Jesteś prawdziwym "wyścigowcem" :)

    OdpowiedzUsuń
  9. @Ava, dzięki. Na temat różnic to można by chyba oddzielny post napisać (i chyba tak zrobię), ale na pierwszym planie to chyba rzeczywiście kilometraż.
    @Hankaskakanka, właśnie się czer-wie-nię ;-)
    @Krystian eM, a ja Pana znam z telewizji ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wielkie gratulacje!
    Adama i Łukasza znam osobiście i jakoś mnie te teksty nie dziwią :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam, moja zyciowka to 3.19.37 czyli identycznie :) w jedynym maratonie. W maju biegnę w Cracovii i mam zamiar(wyrażam chęć) do złamania 3h. Powodzenia i zapraszam do krakowa

    OdpowiedzUsuń
  12. @Katia, dziękuję! W takim razie pozdrów Adama i Łuksza ode mnie ;-)
    @Anonimowy, do Krakowa zapewne się jeszcze kiedyś na maraton wybiorę (mam z CM pewne niezałatwione sprawy), ale raczej nie w przyszłym roku. Powodzenia w ataku na 3h!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...