11 września 2013

W mordę wind

To co, może napiszę w końcu co się działo pierwszego dnia bieżącego miesiąca na lotnisku w Bednarach? Bo tego, że wiało domyślacie się zapewne z tytułu posta. Ale z racji, że wiało to się również działo.

Na podpobiedziskie (ładne słowotwórstwo mi wyszło) lotnisko, gdzie na pierwszy dzień września a ostatni wakacji zaplanowano imprezę pod nazwą Aktywnie dookoła Poznania, wybraliśmy się całą rodziną, z racji tego, że Córka Starsza miała zadebiutować w biegach dzieci. Niestety już po drodze dowiedzieliśmy się, że jej najlepsza przyjaciółka Z. nie dojedzie (a miały debiutować razem). Po dotarciu na miejsce przywitała nas wspomniana powyżej wietrzna - bardzo wietrzna - pogoda. Flagi łopotały niczym w scenie poprzedzającej bitwę w samurajskim filmie. Razem z Córką Starszą odebraliśmy nasze pakiety (Córka osobiście uiściła opłatę startową w wysokości jednego złotego polskiego) i tu entuzjazm moje latorośli się zakończył. Zresztą wszystkie trzy Moje Dziewczyny nie pałały optymizmem a pogoda w tym nie pomagała (zapomniałem dodać, że wiatr był zimny). Także musiałem niemal stanąć na głowie, żeby zaciągnąć CS na linie startu - jakby mogła, to by pobiegła, ale u taty na apa. Ale jak już ruszyła było dużo lepiej a radość na mecie to już nie do opisania, że o dumie z medalu (późniejszym porównywaniem kształtów z medalem taty, dopytywaniem czemu dzieci mają takie, a dorośli inne) nie wspomnę. Nawiasem mówiąc bieg najmłodszych dzieci to było najkrótsze dwieście metrów (bo tyle właśnie miały przebiec maluchy) w historii biegów amatorskich - wg moich pomiarów zabrakło jakieś sto dwadzieścia. CS pozwoliła sobie jeszcze wymalować twarz w kąciku dla dzieci a potem całe grono moich niedoszłych kibiców uciekło przed wiatrem do samochodu. A ja ruszyłem walczyć z wiatrem i samym sobą.
Zdjęcie: Robert Cieślak
Sam bieg w telegraficznym skrócie wyglądał następująco. Ruszyliśmy z wiatrem w plecy. Na pierwszych metrach starałem się nie spalić, czyli nie zacząć za szybko. Nie przejmowałem się zatem faktem, że większość biegaczy płci obojga mnie wyprzedza. Nieskromnie mówiłem sam sobie, że już niedługo to oni będą oglądać moje plecy (nieskromnie dodam, że się nie pomyliłem). Po tysiącu pierwszych metrach odnotowałem, że tempo jest o kilka sekund wolniejsze od oczekiwanego - docisnąłem trochę. Na drugim kilometrze nawrót i uderzenie wiatru w twarz. Chowanie się za plecami innych biegaczy pomogło utrzymać dobre tempo (4:12/km). Na trzecim biegłem już osamotniony (inni zostali w tyle) i już sam musiałem się zmagać z siłą wiatru. Jeden z współbiegaczy próbował się do mnie podłączyć ale mimo moich zachęceń by schował się za moimi plecami, odpadł i został w tyle. Tempo udało mi się utrzymać przyzwoite (4:16) ale na czwartym kilometrze musiałem za to zapłacić, bo mimo odczuwalnie stałego poziomu wysiłku tempo spadło do 4:23. Na szczęście na czwartym kilometrze był też nawrót (o ironio, wyszło słońce i w miejsce wiatru zacząłem odczuwać mało w tej sytuacji przyjemne przygrzewanie w głowę) i ostatni kilometr pierwszej pętli przebiegłem w cztery minuty i dziesięć sekund. Na półmetku dwa łyki wody i... powtórka z rozrywki. Szósty i siódmy kilometr po 4:16. Ósmy pod wiatr już o dwanaście sekund wolniej - byłoby szybciej, gdyby ktokolwiek z biegnących obok wykazał chęć wspólnej walki z niesprzyjającymi warunkami. Dzięki nawrotowi przedostatni kilometr udało się pokonać w minut cztery a sekund dwadzieścia a potem to już finisz - ostatnie tysiąc metrów w 3:52. To wszystko dało wynik daleki od oczekiwanego acz niewiele gorszy od całkiem jeszcze świeżej życiówki - tak konkretnie to 42:33 (pomiar własny - oficjalny wynik brutto to 42:37). Wiekszym zaskoczeniem było dla mnie to, że dobiegłem jako trzydziesta pierwsza osoba na 338, które ukończyło bieg na głównym dystansie czyli 10 km.

Na koniec najważniejsze - na mecie otrzymaliśmy ciastka. Ciastka, które uratowały całą imprezę w oczach Mojej Lepszej Połowy. A kolejna szansa na poprawę wyniku na dychę najpewniej w listopadzie. Wcześniej trzeba się będzie zmierzyć z nieco dłuższymi dystansami.

6 komentarzy:

  1. Brawo Bartek! gratuluję i pozdrawiam całą Rodzinkę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny czas! Gratulacje :) gdzie planujesz dychę w listopadzie? w Luboniu może? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje dla CS za debiut startowy :) Ach, pamiętam te emocje, gdy Ironman robił swoje pierwsze 150 m! A Tobie gratuluję bardzo ładnego wyniku, zwłaszcza, wziąwszy pod uwagę, w jakich warunkach pogodowych biegłeś.

    OdpowiedzUsuń
  4. No pięknie, pięknie :) Na takim lotnisku to naprawdę musiało duć, więc tym bardziej wynik robi wrażenie! Gratki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak bym tam był - u nas w Tarczynie było prawie identycznie z tym startem córek. Tylko że moja CS nie dała się namówić bo bieg dzieci był w czasie biegu głównego i nie było jak - żona musiałaby jedną namawiać a drugą "na opa" nieść :)
    Gratulacje wyniku, szkoda że taki wiatr był bo na takim płaskim to były duże szanse na jeszcze lepszy wynik...

    OdpowiedzUsuń
  6. @Tete, dzięki :-)
    @Maria, tym razem akurat planuję ten najbardziej znany bieg niepodległości - w "stolycy" :-)
    @Hankaskakanka, pogodę to akurat Twój ślubny wykrakał był ;-)
    @Ava, oj chciało coś urwać...
    @Leszek, z tymi biegami dzieci tak trochę jest - albo są bardzo wcześnie i jeśli nie ma innych atrakcji, to potem nie ma co robić, albo są w czasie biegu głównego. Ale cieszmy się, że w ogóle są i że orgowie coraz częściej biorą też pod uwagę, że biegacze dzieci mają.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...