4 lipca 2013

Wyzwanie 2013 - Tydzień 4

Kolejny tydzień przygotowań do maratonu na moim podwórku zapisał się w historii biegania (nie biegania w ogóle, ale na pewno mojego biegania) złotymi zgłoskami. Otóż (jeśli się nie mylę oczywiście, a chyba się nie mylę) dzięki zrealizowaniu założeń treningowych (niemal) w całości po raz pierwszy odnotowałem cztery biegowe jednostki treningowe w tygodniu. Zdarzały się wcześniej wprawdzie tygodnie, gdzie pierwszy trening miał miejsce w poniedziałek, ostatni w niedzielę, a pomiędzy nimi biegałem jeszcze dwa razy, ale to było skutkiem przesunięcia granic mikrocyklu treningowego (po ludzku rzecz ujmując w poniedziałek nadrabiałem zaległości z niedzieli), czyli się nie liczy. A jak doszło do tego, że biegałem cztery razy między poniedziałkiem a niedzielą? Otóż tak oto.

Wtorek: OWB1 8km + Podbiegi 10x100m + Przebieżki 5x100 + OWB1 2km
Wtorek zaczął się od przedwczesnej pobudki Córki Starszej. Obudziła się równo ze mną i przyszła do mnie. Trochę poleżała, potem zażądała zapalenia światła, zabrała się zaczytanie (w jej wieku to bardziej oglądania, ale jako że dzieci maja fenomenalna pamięć, to patrząc z boku wyglądało to jak czytanie na głos) książek. Wreszcie zebrała całe naręcze książek i stwierdziła, że idzie do Hani. Udało mi się ja przekonać, że może pójść ale musi być cichutko by Hani nie obudzić, więc książki niech raczej zostaną. Poszła, leżała spokojnie (choć spać to już nie spała), ale... dla mnie i tak było już za późno by przed praca wskoczyć w buty do biegania. A szkoda, bo gdy do pracy wychodziłem zaczynało padać. Gdy do pracy dojechałem była już ściana wody... i tak cały dzień.

Spiąłem się jednak i mimo deszczu (oraz ku zdziwieniu Lepszej Połowy) wyszedłem wieczorem. Wybrałem się do Lasu Marcelińskiego, który tymczasem zmienił się w Pojezierze Marcelińskie. Po ośmiu kilometrach w pierwszym zakresie przyszła pora na podbiegi. Z uwagi na ciemność i na mokrość zdecydowałem na podbieg w okolicy lasu, jednak utwardzony i oświetlony. Jak się później okazało zamiast dziesięciu wpisałem do Gremlina osiem powtórzeń i tyle właśnie zrobiłem. Następnie przyszła kolej na przebieżki – pięć razy 100/100 m i dwa kilometry w jedynce (która, nawiasem mówiąc w Gremlinie jest dwójką, bo jedynka to trucht) na deser. Łącznie 13,2 kilometra.
Podbiegi po łuku
Czwartek: OWB1 14km + Przebieżki 5x100/100
Tym razem wstawanie odbyło się bez problemów. Prawie, bo dobre piętnaście minut zajęła mi walka z drzemką w komórce. I tym razem wybrałem Las Marceliński (pobliski park jest fajny, ale na dystansach powyżej 10 km dostaję kręćka), który wrócił prawie do swojego normalnego wyglądu. Poza jedna kałużą, które nijak nie dało się ominąć sucha stopą, więc musiałem nieco zmodyfikować swoje standardowe okrążenie. Przebieżki z czternastoma kilometrami w nogach okazały się już małym wyzwaniem, ale dałem radę. Na koniec treningu Gremlin pokazał (jak nietrudno policzyć) 15 kilometrów.

Piątek: OWB1 15km + brzuszki,pompki
Bieganie wyjazdowe (w delegacji znaczy się). Ku zdziwieniu przysypiającego recepcjonisty z hotelu wyszedłem krótko po piątej. Dystans analogiczny do dnia poprzedniego, jednak w równym tempie – od początku do końca w OWB1. Chwilę po siódmej zamykałem już okienko węglowodanowe w hotelowej restauracji (śniadanie wliczone). Wieczorem, już w domu, zestaw młodego Spartanina - 150 powtórzeń w cztery minuty czterdzieści trzy sekundy.

Niedziela: OWB1 20km
Przedwczesna pobudka Córki Starszej numer dwa (pobudka numer dwa – Córkę Starszą mam tylko jedną; Córkę Młodszą również jedną; Córek Średnich brak). I tym razem wylądowała ze mną w łóżku – obeszło się bez zapalania światła, za to zapuściła sondę (kładzie mi stopę na udzie, by mieć pewność, ze jestem obok), więc nawet wymknięcie się pod pretekstem załatwienia potrzeby fizjologicznej nie wchodziło w grę. Przynajmniej pospałem przy niedzieli. Ale dzięki temu (a przede wszystkim dzięki wyrozumiałości Lepszej Połowy) po raz pierwszy od dawna wyszedłem biegać w ciągu dnia, gdy jedno z dzieci nie spało (bieganie wchodziło oczywiście w grę jedynie z uwagi na drzemkę Córki Młodszej). To przy okazji zrodziło zabawna sytuację – gdy zakładałem buty, Córka Starsza podeszła do mnie i z pełną powagą zapytała: Tato, ale wróć jutro, dobrze?
Na szczęście w planie miałem nieco krótszy dystans, niż taki, na który potrzebowałbym pół dnia i całej nocy, bo jedynie dwadzieścia kilometrów (jakby nie mogło być okrągłe 21,0975 km – zboczenie maratończyka). Pokręciłem się nieco po okolicy, pomyślałem bowiem, że może znajdę jakieś nowe ciekawe miejsce na bieganie w drugim zakresie.
A propos, Skarżyński zaleca tu płaską pętlę, po twardym, najlepiej zacienioną i bez ruchu kołowego (psy też niemile widziane). W moim przypadku, czytaj w promieniu trzech kilometrów od domu, nie do spełnienia. Zawsze brakuje tej kropki nad i. Albo podbieg, albo miękko, albo samochody. Skończy się zapewne na tym, że biegi ciągłe będę robił w moim ulubionym Marcelińskim Lesie (o ile nie zamieni się znowu w pojezierze), w którym również skończyłem swoje niedzielne wybieganie.

Tydzień zamknąłem zatem z kilometrażem 65,2 (a cały miesiąc z liczbą 183,2 km) i nie jestem pewien, ale to również jest chyba rekordowy wynik w moim przypadku (nie licząc oczywiście wspomnianych powyżej tygodni z nadrabianiem zaległości, bo raz trafiło się nawet ponad 83 km). A na najbliższe tygodnie zapowiadają się jedynie przyrosty. Trenejro pisze, że tyle trzeba biegać, jak się myśli o pokonaniu maratonu poniżej 3:30, co niestety nie budzi entuzjazmu Lepszej Połowy (w jaki sposób ubiera to w słowa, zachowam to – przynajmniej na razie – dla siebie).
Kolejny tydzień (bieżący właściwie) to dalsze nowości w planie, o czym ze szczegółami doniosę za jakieś siedem dni.

2 komentarze:

  1. No coraz lepiej z tym zestawem "junior 300" :) będę gonił tylko w ten week-end nawet nie pobiegałem, tyle zajęć było. Super masz przygody w domu zanim się uda wyjść, zapuszczanie sondy było najlepsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Leszek od zapuszczania sondy lepsze było to ;-)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...