21 czerwca 2013

Wyzwanie 2013 - Tydzień 2

- Wiesz jak daleko jest od nas z domu do kościoła w Skórzewie?
- Ile?
- Siedem kilometrów
- A po co Ci ta wiedza?
- Po nic. Po prostu wiem.
- Skąd?
- Z przebiegu mi wyszło.
- Z czego?
- Z przebiegu.
- Pobiegłeś do Skórzewa?
- Aha. Pobiegłem, obiegłem kościół cztery razy i wróciłem.
- W niedzielę w nocy?
- Noooo... Wieczorem
- To ty niezły jesteś. Po nocach do kościoła biegasz...
Kościół pw. św. Marcina i św. Wincentego M. w Skórzewie (źródło: polskaniezwykla.pl)
Niechże ten, jakże dynamiczny dialog małżeński będzie podsumowaniem kolejnego tygodnia przygotowań do maratonu w moim mieście, który to tydzień starą świecka tradycją opisuję pod koniec kolejnego. Ale przecież musiałem najpierw zrelacjonować debiut w triathlonie, czyż nie?

Tydzień zaczął się zasadniczo we wtorek, bo ostatni tydzień zakończył się w poniedziałkowy wieczór. W związku z powyższym trener zalecił, aby zaplanowane na czwartek 12 km w pierwszym zakresie plus przebieżki skrócić do 10 km plus przebieżki. Ale wcześniej w planie widniało 12 km w pierwszym zakresie. Widniało wpisane we wtorek, ale we wtorek wybrałem się na basen na ostatnie pływanie przed Lusowem, także trening miał miejsce w środowy poranek. W czwartek niestety dzieciarnia postanowiła mieć inne plany na czas, gdy tata zaplanował trening i musiałem odpuścić. Zastanawiałem się czy nie nadrobić tego w piątek rano, ale stwierdziłem, że dzień przed startem w nowej dyscyplinie i (siłą rzeczy) na nowym dystansie lepiej dać organizmowi wolne.
W sobotę był triatlon w Lusowie, ale nad tym już się rozwodziłem. Zdeterminowany, by tym razem tydzień treningowy zakończyć w niedzielę, na zaplanowane 15 km w pierwszym zakresie (a jakże) wyszedłem w niedzielę, ale po dwudziestej drugiej. Jak już się wspomniało powyżej, dobiegłem do kościoła w Skórzewie (mijając po drodze sklep dla triathlonistów). Ponieważ Gremlin wskazywał dopiero (również wspomniane) siedem kilometrów, obiegłem kościół cztery razy i wróciłem do domu. Wróciłem już w poniedziałek – dawno (o ile nie nigdy) nie kończyłem treningu tak późno. Innym aspektem, który wyróżniał ten trening było to, że (o ja głupi durnowaty) postanowiłem założyć buty, których nie miałem na nogach już bardzo dawno. Niestety skończyło się to paskudnym pęcherzem na lewej pięcie, który odbił mi się czkawką (w przenośni oczywiście) w realizacji założeń na tydzień bieżący.

Reasumując krótko, w minionym tygodniu byłem w ruchu niemal cztery godziny i dwadzieścia pięć minut, a nie licząc roweru i pływania (czyli licząc tylko bieg) pokonałem trzydzieści kilometrów. Lekki regres w stosunku do tygodnia minionego, ale w końcu miałem po drodze zawody, w których bieganie stanowiło niewielki wycinek. Od kolejnego tygodnia pracujemy (tzn. ja pracuję) nad stopniowym acz konsekwentnym zwiększaniem kilometrażu. Rzekłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...