23 kwietnia 2013

Alma Mater - cześć 3: Plan minimum

W związku z moim startem na dystansie 42 km i 195 m w mieście Łodzi (tak, to to miasto, które zaopatrywało w koty Ziemie Odzyskane), wydarzyło się tyle wartych opisania rzeczy, że zajęło mi to już aż dwa posty. Ale jeszcze nie było ani słowa (poza wynikiem) o tym co najważniejsze - czyli o samym starcie. Ale już sama rozgrzewka była ciekawa. Udało mi się zamienić dwa słowa z moim imiennikiem, który startował na dystansie 10 km, a tuż przed startem zauważyłem w tłumie osobę w sutannie. Że to nie przebieraniec (tak, tak - Łódź bierze przykład z Poznania) utwierdził mnie napis na plecach: Wyspowiadaj się. Wygrasz życie wieczne! Do spowiedzi nie poszedłem (nie zwykłem robić tego w biegu - tzn. tak bez odpowiedniego przygotowania się, bo podczas spokojnego rozbiegania to bardzo chętnie), ale o błogosławieństwo poprosiłem. Otrzymałem. Tak przygotowany - rozgrzany zarówno fizycznie, jak i duchowo - po dwukrotnym odliczaniu (pierwsze było dla zawodników na wózkach, którzy wystartowali kilka chwil wcześniej) ruszyłem wraz różnobarwnym tłumem na trasę.
Żródło: maratonczyk.pl
Pierwszy kilometr
Na początku tłoczno. Mimo, iż organizatorzy dokładnie oznaczyli strefy startowe, zarówno dla maratończyków, jak i startujących w biegu towarzyszącym na 10 km, wielu biegaczy ustawiło się zbyt blisko linii startu i mimo, iż zacząłem wolno, musiałem biec niemal slalomem. Na wysokości obiektu sportowego znanego szerzej jako Estadio da Gruz jeden z kibiców wybił mnie nieco z rytmu stwierdzeniem O, o, o, sto dziewięć (to mój numer startowy był). Gdzieś tu musi być sto pięć!
Piąty kilometr
Biegniemy wokół terenów parkowych. Staram się trzymać wewnętrznej, co niestety utrudnia nieco bieg, bo nocnych opadach (a dudniło o parapet zdrowo) przy krawężnikach utworzyły się spore kałuże. Pluje sobie w brodę, że na starcie ustawiłem się przed zającami na 3:30. Wprawdzie celowałem w nieco lepszy wynik, ale na pierwsze kilometry założyłem wolniejsze tempo, więc nic dziwnego, że po tych kilku kilometrach grupa mnie łyknęła. A w tłumie nie biegnie się przyjemnie. Zresztą przez to właśnie nie udało mi się skorzystać z pierwszego punktu nawadniania.
Dziewiąty kilometr
Dziesięciokilometrowcy zbiegają w kierunku Atlas Areny, my ruszmy w miasto. Niektórzy z kończących już swój bieg wykrzykują w naszą stronę życzenia powodzenia, co było bardzo miłe.
Jedenasty kilometr
Pierwsza przerwa fizjologiczna - w odróżnieniu od Krasusa nie potrafię przebiec tak długiego dystansu bez przerwy na tzw. jedyneczkę (może warto do programu treningowego włączyć też ćwiczenia wytrzymałościowe o nieco innym charakterze?), a wiem, że jeśli będę wstrzymywał się na pierwszych kilometrach, to po trzydziesty o wiele skuteczniej wybije mnie to z rytmu (wrażliwych przepraszam za wchodzenie w szczegóły, ale to też element maratonu).
Trzynasty kilometr
Na jednej ze ścian zrujnowanej kamienicy (niestety wiele takich w centrum Łodzi) widzę dwie ogromne huby. Musiały mieć promień dochodzący do metra. Czy to możliwe, żebym tak wcześnie (o ile w ogóle) miał halucynacje?
Piętnasty kilometr
Jeden ze współmaratończyków daje dowód, że wbrew temu, co sami o sobie sądzimy, my biegacze też mamy swoje za uszami. Biegniemy wokół małego parku. W przeciwnym kierunku alejką truchta chłopak ze sporą nadwagą. Z uśmiechem krzyczę w jego stronę Kolego, nie w tą stronę! Chodź z nami! A jegomość biegnący obok dorzuca (tak, aby ten truchtający usłyszał) Chyba o kilka kilogramów za wcześnie... Ręce mi opadły. Nie omieszkałem jednak powiedzieć koledze co myślę o jego uwadze. Na szczęście zreflektował się i przyznał mi rację.
Siedemnasty kilometr
Przebiegamy przez Plac Wolności  rzucając tęsknym okiem w stronę Pietryny. Mówię sobie w myślach, ze wrócę na ten maraton, gdy trasa wróci na Aleję Politechniki, a przede wszystkim na Piotrkowską właśnie.
Dwudziesty kilometr
Kolejny z biegnących próbuje wybić mnie z rytmu błysnąwszy przeświadczeniem o własnej wyjątkowości. Niemal połowę dystansu mamy już w nogach, więc peleton znacznie się już rozciągnął. A jednak pewien pan biegnący podówczas przede mną poskarżył się (dosłownie) policjantom pilnującym trasy, że... piesi przez nią przebiegają. Idąc tym tokiem rozumowania w dniu maratonu powinno się wydawać przepustki dla biegaczy oraz kibicujących, a całą resztę odszczepieńców objąć ustawowym obowiązkiem pozostania w miejscu zamieszkania. Na szczęście zagadnięty policjant zareagował w najlepszy moim zdaniem sposób - (u)śmiechem. Dodam tylko, że nikomu z pieszych nie wpadło na szczęście do głowy by wtargnąć biegaczom pod nogi (od razu na usta ciśnie się apel - szanujmy się nawzajem, a będzie nam się lepiej żyło!).
Dwudziesty pierwszy kilometr
Obiegamy Teatr Wielki i przy akompaniamencie orkiestry dętej (z tego co zauważyłem, była z Uniejowa, więc raczej nie górniczo-hutnicza) mijamy półmetek.
Dwudziesty trzeci kilometr
Wybiegamy na pierwszy z dwóch odcinków, gdzie maratończycy biegną w dwóch kierunkach. Z naprzeciwka biegnie kolega z Drużyny Szpiku. Przybijamy piątkę, ale z takim impetem, że ręka boli mnie aż do nawrotu.
Dwudziesty piąty kilometr
Orientuję się, że zgubiłem jedną z węglowodanowo-mineralnych tabletek do ssania. Szybko zastanawiam się czy odpuścić teraz, czy tą zaplanowaną na trzydziesty piąty kilometr. Zatrzymuję tą ostatnią na potem.
Dwudziesty szósty kilometr
Wracamy w okolice Atlas Areny. Wyglądam swoich kibiców. Nie ma ich, ale poza tym wszystko idzie jak po sznurku. Trzymam się planu.
Dwudziesty ósmy kilometr
Mijamy biegnącą w przeciwnym kierunku Karolinę Jarzyńską. Ona już dobiega do swojej nowej, bliskiej rekordowi Polski życiówki. Na nas wciąż jeszcze czeka to najgorsze.
Trzydziesty drugi kilometr
Ktoś krzyczy, ze teraz zaczyna się maraton. I ma racje. Zaczyna boleć.
Trzydziesty trzeci kilometr
Po raz trzeci już mijamy linię startu. Spiker życzliwie informuje nas, że biegnący w przeciwną stronę mają już tylko trzy kilometry do mety.
Trzydziesty czwarty kilometr
Mijam swoich kibiców. Dziewczyny krzyczą. Wojtek rzuca Musisz przyspieszyć! Chciałbym i pewnie mógłbym, ale nie udaje mi się.
Źródło: ŁÓDŹrunningTEAM Galeria
Trzydziesty piąty kilometr
Przeklinana przez wszystkich startujących w Łodzi ulica Maratońska. Wiatr w twarz. Odszczekuje swoje myśli z siedemnastego kilometra. Wrócę tu, ale tylko wtedy, gdy nie będzie Maratońskiej! Nawrót na trzydziestym szóstym kilometrze niemal w miejscu. Bolą mnie wszystkie mięśnie.
Trzydziesty ósmy kilometr
Po raz kolejny mijam swoich kibiców, choć ledwo to rejestruję.
Trzydziesty dziewiąty kilometr
Kontroluję czas i szybko liczę, że gdyby udało mi się wykrzesać resztkę sił i podnieść tempo do poziomu  min/km, złamanie 3 h 30 byłoby jeszcze w moim zasięgu. Niemniej pozostaje to tylko w strefie życzeń.
Czterdziesty drugi kilometr
Choć tempo na ostatnich kilometrach spadło dramatycznie, wiem już, że uda mi się przebiec cały dystans. Zaczynam zbiegać ku mecie umiejscowionej w Atlas Arenie.
Sto dziewięćdziesiąt pięć metrów
Wbiegam do hali i... ogrania mnie tzw. pomroczność jasna. Ktoś mądry wymyślił, żeby maratończycy po czterdziestu dwóch kilometrach walki z sobą finiszowali niemal po ciemku - jedyne źródła światła w hali stanowił zegar, telebimy i nieco odpustowe (kojarzące mi się raczej z koncertem disco polo niż z maratonem) lasery. Tak się cieszyłem na finisz w hali. Marzyło mi się, że wezmę córkę (lub córki) za (lub na) ręce i z nimi przekroczę linię mety (o super wyśrubowaną życiówkę już nie walczyłem, więc mógłbym pozwolić sobie na małą ekstrawagancję, a co?). Co zamiast tego? Biegnę niemal na oślep. Kieruję się na zegar. Ostatkiem sił przyspieszam i by wydobyć ich jeszcze więcej wydaję z siebie okrzyk walki (tak, zdarza mi się to czasem na finiszu). Patrze na stoper. Jest! Jednak jest! Rekord życiowy poprawiony o równe sto sekund - nowy od dzisiaj to 3:32:12 (słownie: trzy godziny trzydzieści dwie minuty i dwanaście sekund).

Patrząc na to wszystko na chłodno dochodzę do wniosku, że bieg miał podobny przebieg, jak ten w Berlinie jesienią zeszłego roku. Choć tam, w odróżnieniu od Łodzi, profil trasy odpowiadał deklaracjom organizatorów i był płaski jak stół. Nie udało się osiągnąć 3:27:29. pod które ustawiłem taktykę biegu. Nie udało się też złamać 3:30. Ale udało się osiągnąć plan minimum - życiówkę poprawiłem. A 3:30 złamię jesienią na własnym podwórku. I to z zapasem. Całe lato ciężkiej pracy przede mną. Więc odpocznę teraz kilka dni...

6 komentarzy:

  1. Życzę połamania 3:30 na jesieni, może i mi się uda skoro tak płasko w tym Berlinie :) metą z córkami też mi się marzy ale ciężko to zgrać logistycznie... Gratuluję życiówki!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, to w tamtym roku chyba była ta hala oświetlona, ale pewna nie jestem, może mi się zdawało.
    Gratuluję życiówki. Teraz już naprawdę niewiele do złamania 3:30 zostało, jesienią na pewno się uda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje życiówki :) I kolejnej części świetnego opisu ;) Podobne wrażenia miałam odnośnie mety - cimno jak nie powiem gdzie, jeszcze ten dywan w jakiś esy floresy pomalowany wyglądał tak, jakby się miało o niego zaraz potknąć..

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, fajna i ciekawa relacja - uśmiałam się z tych różnych ciekawostek, które opisałeś. Miałam biec w Łodzi wiec przynajmniej wiem teraz jak tam było. Przede wszystkim gratuluję Ci życiówki! Co do tego zatrzymywania się na jedynkę, to też się tego bałam ale jakoś okazało się niepotrzebne. Ale 21.04 było o wiele cieplej wiec może łatwiej się wypacało płyny. A co to za tabletki ssiesz podczas biegu i jak to wpływa na twoje oddychanie, nie utrudnia? I czy to jedyne twoje odżywianie na trasie? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wciągająca relacja. Dobrze oddaje klimat maratonu.
    Podłączam się do pytania, cóż to za pastylka?

    OdpowiedzUsuń
  6. @Leszek, tym razem *tzn. jesienią) biegnę dwa tygodnie po Tobie, więc będę miał tą przewagę, że będę wiedział jak Tobie poszło. Czyli dodatkową motywację :-)
    @Emilia, tez mi się wydaje, że w zeszłym roku hala była oświetlona.
    @Gohs, a tego dywanu to ja zupełnie nie pamiętam...
    @Ava, zatrzymywanie się na jedynkę jest w moim przypadku niezależne od pogody. Nie napisałem tego, ale w okolicach 25 kilometra musiałem się zatrzymać raz jeszcze. Ale naprawdę MUSIAŁEM...
    @Ava, Adam, podczas maratonu (na długich wybieganiach zresztą też) używam "dopalaczy" Enervitu. Na maraton mają specjalny zestaw i dołączoną rozpiskę co i kiedy spożywać. A ssanie tabletek w ogóle nie przeszkadza w oddychaniu :-)

    PS. Właśnie zdałem sobie sprawę, że ani razu (a przynajmniej nie podałem żadnych liczb) nie wspomniałem o tempie biegu. Pewnie dlatego, że musiałbym się "pochwalić" jak dramatycznie spadło pod koniec...

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...