5 marca 2013

Lekko i ciężko zarazem

Dziś zacznę nietypowo. Nietypowo, bowiem już na wstępie napiszę, że w minionym tygodniu biegałem tylko jeden raz. To jeszcze nic nadzwyczajnego – zdarzało mi się między jednym poniedziałkiem a drugim nie założyć butów do biegania ani razu. W tym jednak wypadku, choć nie planowałem tylko jednego treningu biegowego (plany musiałem modyfikować w tzw. toku, z uwagi na inne wydarzenia w moim życiu, o czym jeszcze za chwilę), ich realizację poczytuję za pełen sukces. Cytując klasyka najnowszej literatury dziecięcej (temu kto odgadnie, jakiż to klasyk wręczę chyba specjalną nagrodę): A było to tak.

Miniony tydzień widniał w moim planie treningowym jako tydzień odpoczynku i regeneracji. Stąd, po pierwsze, redukcja objętości. Po drugie, bark treningów mocnych - mile widziany był jeden w postaci startu lub innej formy testu formy, ale tego akurat nie udało się zrealizować. Po trzecie możliwość zwiększenia ilości tzw. treningów uzupełniających kosztem, a właściwie w miejsce biegania.
Pierwsza jednostka we wtorek – rower. Godzina na trenażerze przy Ostatnim samuraju. Gremlin pokazał na koniec pokonany dystans długości 23,02 km. W środę dwanaście godzin w pracy, z czego siedem w samochodzie, na domiar złego wieczorem (co niestety w hotelu zdarza mi się często) nie mogłem zasnąć. Dlatego, choć w czwartek zamierzałem przed śniadaniem pobiegać, stwierdziłem, że kosztem zmęczenia spowodowanego niewyspaniem, nie da mi to żadnej korzyści. Odpuściłem. A że w czwartek kolejne siedem godzin spędziłem w samochodzie, a w piątek musiałem wcześnie wstać, uznałem, że bieganie wieczorem również przyniesie mi więcej szkody niż pożytku.
W piątek również dwanaście godzin w pracy i tym razem jedynie pięć w samochodzie. Tym jednak razem, na zakończenie męczącego dnia udało się dotrzeć na pobliski (rzecz działa się na Śląsku) basen. Po dwóch setkach klasycznym rozgrzewki, dziesięć razy siedemdziesiąt pięć metrów dowolnym z przerwami równymi długości trwania wysiłku. Zapewne na skutek ogólnego zmęczenia ciężkim tygodniem w pracy (o ironio tydzień OiR) pływało mi się ciężko, wiec jedną przerwę (po piątej siedemdziesiątce piątce) wydłużyłem do trzech miniut. Na zakończenie schłodzenie analogiczne do rozgrzewki. Łącznie niecałe czterdzieści cztery minuty w wodzie i (jak nietrudno policzyć) tysiąc sto pięćdziesiąt metrów.
W sobotę już udało mi się podźwignąć przed zaplanowanym na siódmą śniadaniem i godzinę pobiegać. Trening który ja nazywam regeneracyjnym, choć zawiera czterdzieści minut w strefie drugiej. A oprócz drugiej po dziesięć minut w pierwszej, w ramach rozgrzewki i schłodzenia. Tego dnia poskutkowało to dystansem 10,44 km.
Na zamknięcie tygodnia kolejny trening rowerowy pod dachem. Tym razem pozwoliłem sobie obejrzeć cały film, wybrałem jednak celowo taki, który trwa około półtorej godziny. A wybór padł na Ame Agaru. Od napisów początkowych aż po końcowe udało się przejechać (wirtualnie rzecz jasna) niemal trzydzieści dwa kilometry (dokładnie 31,99) – niemal jak długie wybieganie, choć połowę krótsze.

Przez cały zatem tydzień trenowałem łącznie (wliczając w to rozciągnie towarzyszące bieganiu) cztery godziny i trzydzieści osiem minut, pokonując 10,44 km biegiem, 4,92 na rowerze oraz 1,1 km wpław. A przede mną kolejny tydzień, który również zapowiada się wyjątkowo. Ale o tym oczywiście kiedy indziej. Miłego tygodnia – treningowego lub po prostu tygodnia!

6 komentarzy:

  1. "są takie dni w tygodniu, gdy nic mi się nie układa"... Nie przejmuj się Bartek co rusz Komuś plany "biorą w łeb";)ale "zawsze po nocy nadchodzi dzień":)Powodzenia i pozdrowaśki;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A bylo to tak bociana dziobal szpak

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby jeden trening biegowy, ale dwa rowery i basen piechotą nie chodzą, więc całkiem udany tydzień :) Zwłaszcza, biorąc pod uwagę ultramaraton samochodowy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Całkiem ładny triathlon z tego wyszedł. A zdradzisz co to za klasyk literatury dziecięcej? Bo chyba nie ma tu znawców tematu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj moje już powyrastały z Mini-mini więc nie odgadnę. Czyżby Uszatek? :) A Ty się nie martw bo jakbyś cały tydzień się tak woził i nic nie zrobił, to może byłby powód do narzekań, ale te rowery i pływanie podtrzymują formę. Zyczę Ci, żebyś miał duzo czasu na treningi, bo chyba masz sporo na głowie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale ja przecież napisałem, że realizację planów treningowych uważam za sukces...
    @Hania rzeczywiście niezły ultramaraton wyszedł, ponad dwa i pół tysiąca kilometrów w tydzień.

    Uwaga, zdradzam klasyka :-) To "Kicia Kocia" Anity Głowińskiej - Lila ma wszystkie części.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...