13 czerwca 2012

Po raz pierwszy razy dwa

Zachciało mi się Mistrzostw Polski, pomyślałem w piątkowy wieczór nastawiając budzik na piątą rano... Ale przynajmniej tym razem ryzyko spóźnienia się do biura zawodów z prędkością podświetlną zbliżało się do zera. Ba, byłem w biurze jeszcze przed jego otwarciem. Byłem tak wcześnie, aby rozwiesić regulamin Mistrzostw Polski Budowlanych i Architektów w półmaratonie oraz informacje, że punkt obsługi mistrzostw znajduję się w namiocie Drużyny Szpiku. A później to już tylko rozłożenie rzeczonego namiotu w okolicach strefy startu i mety i luźne pogawędki, bo jak nietrudno było przewidzieć większość uczestników mistrzostw przyszła zweryfikować się między godziną ósmą trzydzieści a dziewiątą (sam bym tak zrobił).

Do samego biegu rozgrzewałem się tym razem w miejscu, spodziewając się, że w każdej chwili może pojawić się jeszcze jakiś spóźnialski (bądź spóźnialska). Ale mimo tych trudności poszło mi chyba nienajgorzej, bo nie odczuwałem później żadnych oznak niedogrzania. Ruszyliśmy punkt dziesiąta - sygnałem do startu miał być wystrzał armatni i w zasadzie tak się stało, z tym że starter nie uwzględnił czasu palenia się lontu i armata huknęła gdy już ruszyliśmy, akurat gdy obok niej przebiegałem. O trasie wiedziałem niewiele - tyle, że po wybiegnięciu z miasta musimy zrobić sporą pętlę a potem tylko wrócić do miejsca, z którego wystartowaliśmy. Spodziewałem się też trasy płaskiej, bo tak właśnie została oznaczona w ostatnim numerze Biegania. I tu oczekiwało mnie największe rozczarowanie tego dnia - trasa okazała się bowiem pełna zbiegów i podbiegów, ale jak na złość podbiegi dawały w kość (rym niezamierzony) a zbiegi (poza jednym, na którym trzeba było uważać by zębów nie zgubić) były praktycznie nieodczuwalne.
Foto: Ryszard Mitmański
Mimo trudnej trasy (gdybym to ja pisał foldery reklamowe biegu, trasę opisałby jako ciekawą, acz wymagającą) na początku biegło mi się bardzo dobrze. Moim celem - ambitnym mając na uwadze jak ostatnio trenowałem - było złamanie 1:40 lub chociażby poprawienie życiówki. Strategię objąłem sprawdzoną - wolniejsze pierwsze kilometry, tempo docelowe w tzw. środku oraz przyspieszanie w miarę zbliżania się do mety, o ile oczywiście siły pozwolą. Nie pozwoliły tym razem. Moją pierwszą myślą po przekroczeniu mety, było to, że bieg ułożył mi się niczym mecz naszej reprezentacji rozegrany poprzedniego wieczora - pierwsza połowa bardzo dobra, druga na dowiezienie jako takiego wyniku. Moje odczucia potwierdziły międzyczasy - pierwsza połowa prawie idealna: spokojne pierwsze pięć kilometrów, przyspieszenie na kolejnych pięciu. Kłopoty zaczęły się za półmetkiem, choć do piątego kilometra przed metą było jeszcze nieźle - tempo wprawdzie spadło ale wciąż to ja wyprzedzałem innych. Gdybym do mety utrzymał średnie tempo z pierwszych szesnastu kilometrów, godziny czterdziestu bym wprawdzie nie złamał, ale życiówkę już owszem. Niestety ostatnie pięć kilometrów to już walka z własną słabością i warunkami atmosferycznymi. Tempo spadło na tzw. twarz (że tak użyję eufemizmu) a ja doczłapałem się na metę (chociaż sam jej widok pozwolił mi wykrzesać resztki energii i minąć ją w przyzwoitym stylu i tempie) z czasem o dwie minuty gorszym niż jesienny wynik z Kościana.

Dystans Suma brutto Suma netto Netto Tempo
5 km 0:24:34 0:24:20 0:24:20 4:52
10 km 0:48:13 0:47:59 0:23:39 4:44
16,097 m 1:17:48 1:17:34 0:29:35 4:51
META 1:43:42 1:43:28 0:25:54 5:11

Koniec biegu tym razem nie oznaczał dla mnie końca wysiłku. Z tym że zamiast przebierać nogami musiałem uruchomić umiejętności organizacyjne i buchalteryjne. W zamian przypadło mi w zaszczycie uhonorować najszybszych półmaratończyków wśród budowalnych i architektów (lub odwrotnie). Tytuł Mistrza Polski przypadł odpowiednio Hannie Michalik-Tomczak z Poznania (1:46:08) wśród pań oraz Piotrowi Wałęsiakowi z Czeszewa (1:26:26) wśród panów. Mnie do pudła trochę zabrakło. Ale i tak jestem zadowolony, że mogę powiedzieć, iż jestem w pierwszej dwudziestce półmaratończyków z tzw. branży. A przede wszystkim jestem szczęśliwy, że budowlańcy mają wreszcie swoją połówkę.
Foto: Andrzej Strzyżewski
I cóż napisać na koniec? Pierwsze koty za płoty - dla organizatorów i dla mnie we współorganizacji jakiejkolwiek imprezy biegowej. Wygląda na to, że półmaraton w Śremie stanie się pozycją obowiązkową w moi biegowym kalendarzu.

Byłbym zapomniał - pozdrowienia dla Magdy, którą wreszcie poznałem osobiście...

6 komentarzy:

  1. Ja nie wiem, kto robi opisy tras, bo już też zdarzało mi się biec pagórami, złorzecząc temu, kto zachwalał trasę jako płaską ;) Gratulacje mimo wszystko, bo organizacja + bieganie to niezły zestaw!

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo Bartek!przyjdzie czas i na pudło:)poczatki są zawsze trudne;) pozdrowaśki

    OdpowiedzUsuń
  3. Graty zarówno organizacyjne jak i biegowe!

    OdpowiedzUsuń
  4. Super, awansowałeś Bartek na kierownika :) gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Leszek@ tak, Bartek teraz jest z zawodu dyrektorem :-)
    Gratuluję zarówno organizacji, jak i wyniku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Brawo! No i widzę że się dobrze sprawdzasz jako organizator. Ja na przykład uważam, że nasza sztafeta była zorganizowana wzorowo :)))

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...