Zachciało mi się Mistrzostw Polski, pomyślałem w piątkowy wieczór nastawiając budzik na piątą rano... Ale przynajmniej tym razem ryzyko spóźnienia się do biura zawodów z prędkością podświetlną zbliżało się do zera. Ba, byłem w biurze jeszcze przed jego otwarciem. Byłem tak wcześnie, aby rozwiesić regulamin Mistrzostw Polski Budowlanych i Architektów w półmaratonie oraz informacje, że punkt obsługi mistrzostw znajduję się w namiocie Drużyny Szpiku. A później to już tylko rozłożenie rzeczonego namiotu w okolicach strefy startu i mety i luźne pogawędki, bo jak nietrudno było przewidzieć większość uczestników mistrzostw przyszła zweryfikować się między godziną ósmą trzydzieści a dziewiątą (sam bym tak zrobił).
Do samego biegu rozgrzewałem się tym razem w miejscu, spodziewając się, że w każdej chwili może pojawić się jeszcze jakiś spóźnialski (bądź spóźnialska). Ale mimo tych trudności poszło mi chyba nienajgorzej, bo nie odczuwałem później żadnych oznak niedogrzania. Ruszyliśmy punkt dziesiąta - sygnałem do startu miał być wystrzał armatni i w zasadzie tak się stało, z tym że starter nie uwzględnił czasu palenia się lontu i armata huknęła gdy już ruszyliśmy, akurat gdy obok niej przebiegałem. O trasie wiedziałem niewiele - tyle, że po wybiegnięciu z miasta musimy zrobić sporą pętlę a potem tylko wrócić do miejsca, z którego wystartowaliśmy. Spodziewałem się też trasy płaskiej, bo tak właśnie została oznaczona w ostatnim numerze
Biegania. I tu oczekiwało mnie największe rozczarowanie tego dnia - trasa okazała się bowiem pełna zbiegów i podbiegów, ale jak na złość podbiegi dawały w kość (rym niezamierzony) a zbiegi (poza jednym, na którym trzeba było uważać by zębów nie zgubić) były praktycznie nieodczuwalne.
Mimo trudnej trasy (gdybym to ja pisał foldery reklamowe biegu, trasę opisałby jako ciekawą, acz wymagającą) na początku biegło mi się bardzo dobrze. Moim celem - ambitnym mając na uwadze jak ostatnio trenowałem - było złamanie 1:40 lub chociażby poprawienie życiówki. Strategię objąłem sprawdzoną - wolniejsze pierwsze kilometry, tempo docelowe w tzw. środku oraz przyspieszanie w miarę zbliżania się do mety, o ile oczywiście siły pozwolą. Nie pozwoliły tym razem. Moją pierwszą myślą po przekroczeniu mety, było to, że bieg ułożył mi się niczym mecz naszej reprezentacji rozegrany poprzedniego wieczora - pierwsza połowa bardzo dobra, druga na dowiezienie jako takiego wyniku. Moje odczucia potwierdziły międzyczasy - pierwsza połowa prawie idealna: spokojne pierwsze pięć kilometrów, przyspieszenie na kolejnych pięciu. Kłopoty zaczęły się za półmetkiem, choć do piątego kilometra przed metą było jeszcze nieźle - tempo wprawdzie spadło ale wciąż to ja wyprzedzałem innych. Gdybym do mety utrzymał średnie tempo z pierwszych szesnastu kilometrów, godziny czterdziestu bym wprawdzie nie złamał, ale życiówkę już owszem. Niestety ostatnie pięć kilometrów to już walka z własną słabością i warunkami atmosferycznymi. Tempo spadło na tzw. twarz (że tak użyję eufemizmu) a ja doczłapałem się na metę (chociaż sam jej widok pozwolił mi wykrzesać resztki energii i minąć ją w przyzwoitym stylu i tempie) z czasem o dwie minuty gorszym niż jesienny wynik z Kościana.
Dystans |
Suma brutto |
Suma netto |
Netto |
Tempo |
5 km |
0:24:34 |
0:24:20 |
0:24:20 |
4:52 |
10 km |
0:48:13 |
0:47:59 |
0:23:39 |
4:44 |
16,097 m |
1:17:48 |
1:17:34 |
0:29:35 |
4:51 |
META |
1:43:42 |
1:43:28 |
0:25:54 |
5:11 |
Koniec biegu tym razem nie oznaczał dla mnie końca wysiłku. Z tym że zamiast przebierać nogami musiałem uruchomić umiejętności organizacyjne i buchalteryjne. W zamian przypadło mi w zaszczycie uhonorować najszybszych półmaratończyków wśród budowalnych i architektów (lub odwrotnie). Tytuł Mistrza Polski przypadł odpowiednio
Hannie Michalik-Tomczak z Poznania (1:46:08) wśród pań oraz
Piotrowi Wałęsiakowi z Czeszewa (1:26:26) wśród panów. Mnie do
pudła trochę zabrakło. Ale i tak jestem zadowolony, że mogę powiedzieć, iż jestem w pierwszej dwudziestce półmaratończyków z tzw. branży. A przede wszystkim jestem szczęśliwy, że budowlańcy mają wreszcie
swoją połówkę.
I cóż napisać na koniec?
Pierwsze koty za płoty - dla organizatorów i dla mnie we współorganizacji jakiejkolwiek imprezy biegowej. Wygląda na to, że półmaraton w Śremie stanie się pozycją obowiązkową w moi biegowym kalendarzu.
Byłbym zapomniał - pozdrowienia dla
Magdy, którą wreszcie poznałem osobiście...
Ja nie wiem, kto robi opisy tras, bo już też zdarzało mi się biec pagórami, złorzecząc temu, kto zachwalał trasę jako płaską ;) Gratulacje mimo wszystko, bo organizacja + bieganie to niezły zestaw!
OdpowiedzUsuńBrawo Bartek!przyjdzie czas i na pudło:)poczatki są zawsze trudne;) pozdrowaśki
OdpowiedzUsuńGraty zarówno organizacyjne jak i biegowe!
OdpowiedzUsuńSuper, awansowałeś Bartek na kierownika :) gratulacje!
OdpowiedzUsuńLeszek@ tak, Bartek teraz jest z zawodu dyrektorem :-)
OdpowiedzUsuńGratuluję zarówno organizacji, jak i wyniku.
Brawo! No i widzę że się dobrze sprawdzasz jako organizator. Ja na przykład uważam, że nasza sztafeta była zorganizowana wzorowo :)))
OdpowiedzUsuń