Autora, czyli pana Skarzyńskiego (imię jego Jerzy) przedstawiać chyba nikomu nie trzeba, zna go bowiem prawie każdy amator biegania w kraju nad Wisłą. Jeśli nie stosuje jego metody, to na pewno swoją wiedzę o bieganiu (przynajmniej po części) budował na lekturze książek jego pióra. A nawet jeśli nie, to na pewno chociaż o nim (autorze) i/lub o nich (książkach) słyszał. No chyba że jest pustelnikiem i biega po pętli wokół stołu (ta dyscyplina zyskuje ostatnio na popularności) w swojej pustelni. Ale jeśli oprócz stołu ma w pustelni jeszcze dostęp do Internetu, może po prostu kliknąć na www.skarzynski.pl.
A o czym jest książka Maraton i ultramaratony? Zaskoczenia nie będzie - głownie o maratonie, a zwłaszcza (a propos, pamiętacie czym się różni gołąb od zwłaszczy?) o treningu do maratonu. Dokładniej rzecz biorąc biegu maratońskiego, co jest istotne o tyle, że autor jest raczej przeciwnikiem metody Gallowaya (ale może nie wyprzedzajmy faktów). Tytuł może być jednak nieco mylący, bo o treningu do biegów ultra jest już niewiele, a raczej prawie wcale - tzn. jeśli jest, to raczej w formie opisowej, jak wygląda(ł) trening startujących na dystansach powyżej magicznej granicy 42 km i 195 m. Jerzy Skarżyński ultramaratonów nigdy nie biegał, a podrozdział dla ultrasów stanowi raczej ukłon w stronę tychże, niż próbę rozwinięcia metody.
![]() |
Autor z Jeffem GALLOWAYEM (str. 85) |
![]() |
Maciek GÓRZYŃSKI na mecie maratonu w Paryżu, kilka chwil po ustanowieniu rekordu życiowego 2:56:46 (strona 181) |
Książkę można czytać od deski do deski, lub wybrać najbardziej interesujący aktualnie rozdział (plan pod wybrany czas). Jednak w tej drugiej opcji należy przeczytać o założeniach metody oraz przebrnąć przez rozdziały wcześniejsze, bowiem autor stara się unikać powtórzeń i nie wchodzi po raz kolejny w szczegóły opisanych już wcześniej poszczególnych elementów planu. Sama lektura (tak przynajmniej było w moim wypadku) jest specyficzną podróżą, o ile odbywa się ją z poziomu kilkukrotnego już przekroczenia mety maratońskiego biegu. Zaczynałem bowiem od poziomu, który w języku dzisiejszego dzisiejszego świata wydaje się lajtowy, czytałem o etapach, które mam już za sobą, trafiłem na moment, w którym czytałem jakby o sobie samym, aż wreszcie przyszedł czas na to, co jeszcze w strefie marzeń i dalekosiężnych planów by dotrzeć, do tzw. kosmosu i kraju pół-mitycznych herosów w jednym, Relacje biegaczy, niekoniecznie trenujących wg metody Skarżyńskiego, dodały książce kolorytu - pozwoliły jej wznieść się ponad poziom tabel i legendy do tabel. Czytając relację Konrada Różyckiego z biegu ze startem pod ateńskim Akropolem i metą u stóp (pomnika) króla Leonidasa (kto oglądał 300?), czułem się jakbym to ja biegł te 246 km.
Żeby nie było tak różowo, są elementy, które mnie drażniły. Przede wszystkim przeładowanie wręcz reklamami. Nie tylko na końcu i na początku książki (do tego typu praktyk na naszym rynku wydawniczym zdążyłem się już przyzwyczaić), ale i w formie przerywników w jej środku oraz w postaci lokowania produktu (część poświęcona wyborowi pulsometru praktycznie w całości poświęcona jest jednemu modelowi znanego producenta tego wyposażenia biegacza). Momentami do granicy lekkiej irytacji doprowadzał mnie język odchodzący (w tychże momentach) od szeroko rozumianych standardów słowa pisanego i drukowanego zarazem - może to moje subiektywne odczucie, ale pewne rzeczy które pasują np. (nomen omen) do bloga czy serwisu internetowego, w książce już nie uchodzą. I jeszcze coś, co zapewne można by zarzucić wielu "twórcom metody" - wrażenie, iż są oni zdania, że to właśnie ich metoda jest tą jedynie słuszną. Takie właśnie wrażenie odniosłem kilkukrotnie czytając słowa Jerzego Skarżyńskiego.
Podsumowując moje przydługie wywody, nie mogę powiedzieć (i nie zamierzam) abym żałował pieniędzy przeznaczonych na zakup i czasu na przeczytanie. Jak już wcześniej wspominałem, fanem metody Skarżyńskiego nie jestem (choć, jak również wspominałem, nie wykluczam, że kiedyś wypróbuję na sobie). Wydaje mi się jednak, że nawet nie stosując metody w całości, można po lekturze Maratonu... wzbogacić (lub urozmaicić) swój trening, a na pewno wiedzę o nim.
*A propos, aktualnego mistrza Wojska Polskiego w maratonie, kaprala Patryka Domińczaka, z czasem uzyskanym podczas mistrzostw rozgrywanych w ramach 29. Maratonu Wrocławskiego (2:42:05) należy zaliczyć do najwyższej kadry oficerskiej - przynajmniej w gronie maratończyków...
kurcze... myślałem o zakupie książki, głównie ze względu na ultramaratony. Plany na maraton - znam z poprzedniej książki. Ta recenzja mnie zniechęciła do zakupu tej pozycji (michu77)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za recenzję :) Już wiem, że nie potrzebuję lekko tylko ulepszonej wersji w stosunku do poprzedniego wydania,. Poza tym to szkoda tych reklam (btw. na prawdę zjawisko reklam na początku i końcu jest tak popularne? ja widuję reklamy innych pozycji danego wydawcy, ale to wszystko).
OdpowiedzUsuńSzkoda też, że ani język, ani przekonanie autora o świetności metody nie uległy zmianie.
A ja jako maratoński-nawet-nie-szeregowy nigdy nie czytałem jego książek ale zapewne niedługo to się zmieni, może po Nowym Roku poczytam a na razie ledwo wyrabiam żeby pobiegać :)
OdpowiedzUsuń@michu77, teraz mi jest trochę przykro, że Cię zniechęciłem...
OdpowiedzUsuń@Adam, to oczywiście zależy od wydawnictwa, ale czasami - zwłaszcza w książkach, z którymi się stykam zawodowo - muszę przerzucić kilkanaście kolorowych stron zanim dotrę do tej tytułowej.
@Leszek nie martw się - biegaj wytrwale dalej, a szybko awansujesz!
Przejrzałem pobieżnie książkę w sklepie i jej nie kupię. Mam już maraton Jerzego Skarżyńskiego i zmiany są naprawdę bardzo kosmetyczne.
OdpowiedzUsuńCo do metody to w tym sezonie zdecydowałem się na FIRSTa zamiast tłuczenia kilometrów preferowanego przez autora. Efekty treningu były, ale nie takie jak bym oczekiwał.