11 lutego 2011

Podsumowanie tygodnia - 10tdMD

Po nadrobieniu zaległości pora przejść do raportowania bieżącego i wreszcie podsumować tydzień ubiegły (zwłaszcza, że mamy już piątkowy wieczór). Tydzień o tyle niezwykły, że... Ale może po kolei.

Środa
6 x 800 m (1:30 RI)
Gdyby nie to, że chodzi o bieganie (sic!), można by ten trening, zatytułować Tańcząc w ciemnościach. Chociaż elementy taneczne wystąpiły - coś w rodzaju piruetów z niezbyt miękkim lądowaniem.
Wybrałem się na tą samą trasę w Dolsku, na której dwa tygodnie wcześniej "robiłem" 10 km. Niestety tym razem zabrakło i księżyca, i śniegu, więc nie widziałem prawie nic. Aby się trzymać ścieżki obserwowałem... korony drzew rosnących na jej skraju. Niestety część trasy była oblodzona i dzięki temu udało mi się zaliczyć drugie i trzecie spotkanie z podłożem tej zimy. Byłem też bardzo bliski czwartego.
A co mi się udało nabiegać w tych warunkach? Pierwsza osiemsetka 4:48 (w końcu odpowiednie tempo już na pierwszym odcinku). Kolejne: 4:50, 5:03 (za wolno), 4:45, 4:56, 4:39/km. Łącznie (razem z przerwami w truchcie) wyszło (a właściwie wybiegało) 5,75 km.

Piątek
13 km  run: 1,5  km easy, 10 km @LT pace, 1,5 km easy
Trening bez rewelacji, ani in plus, ani in minus, ani nawet lokacyjnych. Pierwszy odcinek w tempie 6:16/km, dyszka w 5:20/km i końcowe 1,5 km w 5:50/km.

Poniedziałek

25 km @MP + 9 sec/km
Z uwagi na masakryczną wręcz pogodę przez całą niedzielę, udało mi się wyjść dopiero w poniedziałkowy wieczór (a to i tak jedynie dzięki wyrozumiałości Małżonki). Na założone 25 km złożyło się cztery i pół okrążenia wokół Jeziora Maltańskiego. I przyznać muszę, że dawno tak mi się dobrze nie biegało. Oby tak właśnie biegło mi się na maratonie. Jedyny mankament treningu to obtarcie lewej stopy, ale to traktuję jako koszty wliczone.

Podsumowując, wreszcie udało się zrealizować wszystkie tygodniowe założenia (pomijając rzecz jasna fakt, że na aktywności "pozabiegowe" czasu już nie stanęło), mimo że trzeba było przeciągnąć tydzień o poniedziałek z kolejnego. W tym czasie pokonałem łącznie (jak nietrudni policzyć) 43,75 km.

2 komentarze:

  1. Ciekawe - piszesz, że dobrze się biegało, a potem o obtartej stopie. Ja raz obtarłam piętę (lekko, nie do krwi, tylko do zalążka bąbla) i wspominam to jako koszmar, wróciłam do domu w połowie zaplanowanego treningu...

    OdpowiedzUsuń
  2. @Midi, bo to było tak, że czułem pewien dyskomfort podczas biegu, ale był on na tyle niewielki, że mi go nie popsuł. A problem się zrobił dopiero w domu, gdy mi skóra zeszła. Ale jeden dzień pochodziłem z "plasterkiem" i jest ok:)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...