27 września 2010

Drewnialdo czyli czterdzieści halerzy - cz.1

Czego nauczył mnie 32 Maraton Warszawski? Chyba przede wszystkim pokory - nie tylko w stosunku do królewskiego dystansu, ale przede wszystkim do samego siebie i do swoich aktualnych możliwości. Jechałem do Warszawy tuż po wyleczeniu się z (lekkiego bo lekkiego ale zawsze) przeziębienia, a nawet z minimalnymi jeszcze jego pozostałościami - jechałem zatem z podejściem, "byle w miarę dobrej formie przebiec". Ale chyba sam sobie tak tłumaczyłem - gdzieś z tyłu głowy ciągle siedziało mi "złamać czwórkę". A chyba powinienem złamać, ale tą myśl. Nie zrobiłem tego i zapłaciłem za to dosyć drogo. Ale może po kolei...

Zanim o samym biegu, myśl bardzo pozytywna - stając na starcie kolejnych zawodów niezwykle miło jest spotkać znajomych z innych biegów, nawet jeżeli uda się jedynie wymienić szybkie "cześć" i "powodzenia". Miło też jest poznać nowych, jak np. kolegę z Krakowa, który biegł z flagą Tybetu, a o którym dowiedziałem się wcześniej od Małżonki, której z kolei na Chustoforum opowiedziała o nim jego żona. Nie sposób też wspomnieć o tym, jak miło spotkać wirtualnych do tej pory znajomych współbiegaczy, jak Hankęskakankę chociażby!

Po wymianie uprzejmości ze starymi i nowymi znajomymi, przyszło do samego biegu. A tu od początku wszystko szło jakoś nie tak. Zanim jeszcze ruszyliśmy Gremlin (jeśli jeszcze o tym nie wspominałem, to moja Ślubna "ochrzciła" tak Garmina 305 i się przyjęło) nie chciał mi złapać sygnału satelity, mimo że włączyłem go kilka minut przed startem. Nigdy wcześniej nie miałem takich kłopotów. Być może wpływ na tą sytuacje miała "zagęszczenie" tego typu urządzeń w najbliższej okolicy? Pierwsza z nauczek na przyszłość - uruchamiać pulsometr dużo wcześniej. Chciałem mieć możliwość nie uzależniania się całkowitego od pacemakera zapewnionego przez organizatorów i uruchomić wirtualnego partnera. A przez to małe zamieszanie tuż przed startem, wirtualnego nie zaprogramowałem (a mogłem to przecież zrobić już w domu) a realny mi uciekł. Pozostało mi zatem biec, polegać na własnych odczuciach i co-kilometrowych raportach z "autolapu". Wciąż jednak liczyłem na to, że biegnąc równo i spokojnie uda mi się zająca na to moje wymarzone 4:00 dogonić. Z jednej strony dobrze, że nie próbowałem robić tego za wszelką cenę. Z drugiej wiem dziś, że powinienem biec z którymś z wolniejszych (mądry Polak po szkodzie...).

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...