To już czas powrotów, z „czegoś”, co nie wiem czy można by nazwać daleką podróżą. Ale wracam, między innymi do pisania o swoim bieganiu (samo bieganie nie sprawia mi już takiej przyjemności, gdy nie doprawię go szczyptą swej refleksji). Ale zanim wrócę na dobre, gwoli kronikarskiej dokładności, telegraficzny skrót ostatnich dwóch tygodni:
Wtorek, 22 czerwca: Pierwszy trening „właściwy” z szesnastotygodniowych przygotowań do maratonu. Z założenia miało być 50 minut biegu. Biegło mi się na tyle dobrze, że nie hamowałem się z szybkością i postanowiłem dopuścić zakończenie biegu wg kryterium treningu w drugim zakresie wytrzymałości. Przyjąłem zatem, że biegnę 50 minut lub do momentu, gdy tętno wejdzie w trzeci zakres – weszło po czasie 40:26. Po krótkim odpoczynku przebiegłem jeszcze osiem dwudziestosekundowych przebieżek. Razem przebyłem tego dnia 8,4 km.
Środa, 23 czerwca: Ceremonia zakończenia I Grand Prix Poznania w biegach przełajowych. Każdy sklasyfikowany (czyli miedzy innymi ja) otrzymał jednostronny medal – jak to określiła Moja Ślubna, niskobudżetowy. Ale jak na imprezę z wpisowym 6 zł za bieg, to i tak super. W klasyfikacji końcowej GP zająłem 122 miejsce i 34 w kategorii M30.
Piątek 25 czerwca: W planie również 50 minut. Wyszedłem nieco poza plan, by ostatnią pętlę wokół Parku Raszyńskiego przebiec w całości. Wyszedł czas 0:53:03 i przebieg 9,1 km.
Niedziela 27 czerwca: Zamiast treningu miał być I Cross na Dziewiczą Górę. Niestety, sytuacja ogólna nie pozwoliła na tą „wycieczkę”. Zamiast tego było 12 km w 1:12:58.
Środa, 30 czerwca: Trening wyjazdowy w Otominie pod Gdańskiem. Dwa okrążenia (choć nieco inny przebieg) wokół Jeziora Otomińskiego. Mimo że to pomorze, świetna górska trasa z dużą ilością podbiegów, zbiegów i nawet jedno czy dwa powalone drzewa się znalazły – zabrakło jedynie takiego, które trzeba by pokonać dołem. W czasie 0:50:03 przebiegłem 9 km, w tym sześć 20-sekundowych przebieżek.
Piątek, 2 lipca: Pierwszy trening w tempie maratonu. Na początek było 10 minut truchtu a potem 40 minut tempa. Z założenia miało być tempo 5:30/km, ale średnio wyszło 5:43/km. Łącznie zaś wyszło 8,5 km.
Niedziela, 4 lipca: Nocne bieganie (w ciągu dnia nijak czasu nie znaleźć nie zdołałem). Ruszyłem po 21-wszej i w 1:33:41 przebiegłem 14 km.
Wtorek, 6 lipca: Przydzielono mi numer startowy w 32 Maratonie Warszawskim – pobiegnę z 6256 na piersi.
Środa, 7 lipca: Tym razem z sowy przerodziłem się w skowronka. Chociaż nie musiałem się szczególnie wcześnie zrywać by pobiegać przez 50 minut i na koniec „dorzucić” osiem 20-sekundowych przebieżek. Razem wyszło 0:58:23 i 11,4 km.
Piątek, 9 lipca: Znowu tempo – 10 minut wstępu w truchcie i 50 minut celowania w 5:30/min. Wyszło prawie idealnie, 5:31/km. Łącznie w godzinę przemierzyłem 10,6 km
Niedziela, 11 lipca: Tym razem zerwałem się bladym świtem (ale pół godziny po tym, jak budzik zadzwoniła) nie tylko dlatego, by „wcisnąć” gdzieś niedzielny trening, ale również by przed upałem zdążyć. A słonko i tak zdrowo prażyło. Na szczęście zdecydowana większość niedzielnej trasy przebiegała w cieniu drzew z Marcelińskiego Lasu. 16 km w 1:35:42.
Imponujące!
OdpowiedzUsuńJakoś się minęliśmy na tej ceremonii ;-)
OdpowiedzUsuń