31 stycznia 2014

O biegaczu u lekarza uwag kilka

Jako, że mój obecny (już nie piszę nowy, bo po pięciu długich miesiącach pracy już nie wypada przecież) dba o mnie jak ojciec (względnie matka żywicielka) najlepszy i w ramach szeroko rozumianego pakietu świadczeń socjalnych zapewnia mi między innymi opiekę medyczną. Bartek, choć na żadnym z maratonów, do których się obecnie Bartek przygotowuje, nie wymagają od niego zaświadczenia o stanie zdrowa (Hm, ale czy aby na pewno w Pradze nie wymagają? Upewnię się może na wszelki wypadek) postanowił udać się na profilaktyczną wizytę lekarską celem ustalenia czy wszystkie trybiki pod maską działają jak trzeba i czy poziom oleju jest taki jaki jest oczekiwany.
Zdjęcie: Laura Smith - Źródło: www.flickr.com
Na pierwszy ogień lekarz internista. W tym wypadku pani lekarka. Pani internistka (a może powinno być internistra per analogia do ministra?) owszem zbadała, ale w trakcie badania dała całkiem długi wykład na temat tego, jakie to całe bieganie jest... niezdrowe i tak żadne badania nie uchronią mnie przed tym, co się wydarzyło na Biegnij Warszawo, a wydarzyć się może wszędzie i każdemu. Po wyjściu z gabinetu zbierałem żuchwę i inne części ciała z podłogi, bo jak się okazuje we wszystkich medycznych gazetach lub czasopismach (a przynajmniej tych, które czyta pani internistka - tu cytat: ale to jest tylko to co ja wyczytałam w swoich medycznych pismach) rozpisują się jak to bieganie doprowadza do destrukcji kompletnej cały organizm, poczynając oczywiście od deformacji stóp i kolan, a skończywszy zapewne na kokluszu i raku macicy (względnie jąder). A jakby jakiś lekarz twierdził jednak, że bieganie jest zdrowe to jest to oczywiście lobbysta, bo przecież te wszystkie wielkie koncerny taaką kasę na biegaczach robią. I jeszcze rzecz najlepsza - znowu cytat: A co na tych blogach biegowych wypisują! Nawet nie pisnąłem, że sam bloga pisuję, bo jeszcze wróciłbym do domu z zaleceniem Do końca życia nic nie jeść! okraszonym komentarzem Te dwie godziny jakoś Pan wytrzyma.
No cóż, ktoś kiedyś powiedział (Larry Winget bodajże), że zanim wysłucha się rad lekarza, powinno się spróbować ocenić, czy lekarz ów sam się do takich rad stosuje. Nie mnie oczywiście stawiać jednoznaczne osądy, niemniej pani doktor nie wyglądała na osobę prowadzącą zdrowy tryb życia. Tak czy owak, zdegradowania mojego organizmu nie stwierdziła i dała coś w rodzaju skierowania (coś w rodzaju, bo jak się okazało w tej przychodni skierowania do specjalisty nie potrzebuję - jak chcę to mogę się zapisać ot tak) do kardiologa, dermatologa, laryngologa oraz na badania krwi i moczu.
Ten laryngolog i dermatolog, to nie w związku z bieganiem, ale załatwiłem przy okazji. A że podczas wizyty u laryngologa wyjaśniłem ostatecznie kwestię jak bardzo krzywą mam przegrodę nosową i czy jest sens ją prostować, bo może przestanę chrapać a i jakby pobór ternu mi się poprawił to by było miło niezmiernie, to już inna sprawa (nie będzie prostowane).

Krok drugi: wizyta u kardiologa. Pan doktor wysłuchał z czym przychodzę, osłuchał pomierzył co trzeba i dał skierowanie na EKG spoczynkowe oraz na echo serca. O destruktywnym wpływie biegania na mój organizm słowa nie wspomniał. Lobbysta widać. Tylko coś nieśmiały, bo nic mi także sprzedać nie próbował. A może po prostu gazet lub czasopism nie czyta. Wiecie, tych medycznych. Chociaż jedno nie wyklucza drugiego. Bo jak lobbysta, to po co miałby czytać. No w każdym bądź razie EKG zrobili od ręki. A nawet od ręki, nogi i klatki piersiowej, bo wszędzie tam miałem takie mini przyrządy do depilacji (takiej mini depilacji - punktowej). Na szczęście nie należę do osobników nadmiernie owłosionych, więc obyło się bez większych bólów depilacyjnych i już po kilkunastu minutach wróciłem do gabinetu kardiologicznego z wynikiem. Pozytywnym dodam. W sensie, że pan doktor powiedział, że wszystko jest w porządku, że lewej nodze coś tam widać (tu rzucił jakieś medyczne określenie, tak skomplikowane, że od razu zapomniałem), ale to się ma czym przejmować, a w ogóle to może być właśnie od tego mojego biegania.

Krok trzeci: badanie krwi i moczu. Największe wyzwanie. Nienawidzę wychodzić z domu bez śniadania (no chyba, że pobiegać - śniadanie zawsze najlepiej smakuje po bieganiu), ale cóż było robić. Nie dość, że na czczo (a propos, pamiętacie tę zagadkę: ile jajek można zjeść na czczo?), to jeszcze trafiła mi się pielęgniarka z amputowanym (względnie nigdy nierozwiniętym) poczucie humoru. Ona do mnie, że mam przygotować rękę do pobrania, więc ja się pytam dlaczego chcę mi rękę pobierać? Przecież ona mi będzie jeszcze potrzebna - do mycia zębów, do smyrania po laptopie, a w ogóle to będę bez niej wyglądał co najmniej niesymetrycznie! Nic. Zero reakcji. Ale krew pobrała i mocz odebrała (pobrałem sobie sam).
Wyniki były do wglądu na stronie internetowej przychodni już po weekendzie (pobranie nastąpiło w piątek) - oczywiście po zalogowaniu na mój profil; na szczęście nikt nie upublicznia tego co mam (pardon) w sikach. I znowu banał - wszystko w normie. A jak tak bardzo chciałbym wystawać ponad normy - być ponadprzeciętny... Na pocieszenie Trenejro, po zapoznaniu się z wynikami napisał, że mam popracować nad zwiększeniem poziomu hematokrytu i hemoglobiny i wprowadzić do diety produkty bogate w żelazo, takie jak wątróbka, fasola biała, czy soja (wszelkiej maści ciekawe przepisy w komentarzach do posta mile widziane).

Krok czwarty i ostatni: Echo serca. I tym razem trafił i się nieśmiały lobbysta, bo na temat mojego hobby słowa nie pisnął (a stało w skierowaniu jak byk: uprawia bieganie). Kazał się położyć na boku (a że to rano było, a ja jeszcze przed pierwszą kawą, to mało mu tam nie zasnąłem), wysmarował galaretą i zaczął badać. A że przy okazji wbił mi końcówkę swojej niebywale bardzo drogiej aparatury między żebra tak, że czułem ją do końca dnia, to już zupełnie inna sprawa. Niemniej potwierdził moją własną diagnozę, że jak nie umrę to żyć będę i zapewnił, że wszystko jest w porządku. Wprawdzie w wynikach, których kopie otrzymałem napisał dosyć strasznie brzmiące zdanie, że mam nieistotne hemodynamiczne niedomykalności zastawkowe, ale Moja Bardziej Uświadomiona Medycznie Żona uspokoiła mnie, że to w zasadzie jest normą i chyba każdy to ma.

A zatem potwierdziły się moje nieśmiałe przypuszczenia, że jestem zdrowy niczym te dwa łyse konie (sic!) i mogę biegać do końca życia, chyba że mnie wcześniej to całe bieganie wykończy. Ale w końcu wszyscy wiemy, że to co nam sprawia przyjemność musi być albo tuczące, albo niezdrowe, albo chociaż niemoralne.

6 komentarzy:

  1. Fajnie Bartek, że "maszyneria" chodzi jak szwajcarski zegarek:)) cóż tak jak piszesz wszystko co fajne zawsze niesie jakieś ryzyko;) Zresztą życie samo w sobie jest chorobą śmiertelną;( Pozdrowaśki

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze, że wszystkie podzespoły sprawne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też krew zalewała jak każdy po kolei lekarz mowil "Po co Pani maraton? To takie obciążenie dla organizmu" wrrr! A tak w ogóle to sie ciesz, że masz wszystko w normie chociaz rozumiem że to tak nudno :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe czy?, a jeżeli tak, to kiedy? obowiązkowe badania przed zawodami zaistnieją w Polsce...

    OdpowiedzUsuń
  6. szczerze rozbawiło mnie uszczegółowienie, że mocz pobrałeś sobie sam :D

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...