5 października 2012

Jak zdobywałem Berlin

W poranek dnia, w którym miał wystartować berliński bieg na dystansie maratonu na pewno nie mogłem narzekać na jedno - na brak snu. Jako że do stolicy Niemiec udałem się w obstawie najstarszej i najmłodszej z Moich Dziewczyn (średnia, czyli Lila, została w Poznaniu z Babcią), gdy młodsza zasnęła w pokoju hotelowym nie za bardzo było co robić, więc poszliśmy spać - o dwudziestej pierwszej. Pobudka po piątej nie okazała się zatem taka straszna, a dzięki temu na spokojnie zjedliśmy śniadanie, dotarliśmy na stację metra bliżej centrum i metrem właśnie dotarliśmy na Podstamer Platz. W stronę Bramy Brandenburskiej ciągnęły już niezliczone tłumy biegaczy, z których wyróżniałem się przede wszystkim tym, że na brzuchu miałem dziecko - jeden pan, jak się okazało z pochodzenia Polak, zapytał nawet, czy zamierzam biec z Hanką.
Do strefy przeznaczanej wyłącznie dla biegaczy dotarłem chwilę po ósmej, jak się okazało nieco za późno. Bo choć oznaczeń i drogowskazów było mnóstwo, chwilę zajęło mi zanim znalazłem (przy wydatnej pomocy wszechobecnych stewardów) namioty przypisane do mojego numeru startowego. I tak worek do depozytu oddałem już po teoretycznie wyznaczonym na to czasie, wykonałem szybką rozgrzewkę i udałem się na start by się nań nie spóźnić. Jak się okazało, mogłem dać sobie jeszcze kilka minut, bowiem biegacze startowali turami, a strefa F (zawodnicy z życiówkami pomiędzy 3:30 a 3:50) należała do drugiej tury, która na trasę wyruszyła około godziny 9:09. Tak więc już na starcie straciłem resztki marnych szans na gonienie czołówki...
© BMW BERLIN-MARATHON/Jiro Mochizuki
Strategię miałem dosyć prostą. Przyjąłem optymistyczne założenie, ze na metę dotrę po trzech godzinach, dwudziestu ośmiu minutach i dziesięciu sekundach (taki też czas zadeklarowałem w konkursie organizowanym, podobnie jak w Warszawie, przez firmę Adidas) i miałem nieco przyspieszać na trzecim, czternastym i dwudziestym ósmym kilometrze. Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Nie zepsuło tego nawet to, że już na drugim kilometrze musiałem udać się w krzaczki za małą potrzebą (jak mawiał Dobry Wojak Szwejk). Już na trasie zauważyłem pierwszą zasadniczą różnice w porównaniu do największych maratonów polskich. W naszych warunkach z kibicami na trasie bywa różnie, ale najwięcej jest ich zazwyczaj tuż przed metą i człowiek wtedy czuje, że finiszuje. W Berlinie czułem się jakbym finiszował przez trzydzieści kilometrów  (wśród okrzyków zasłyszanych na trasie na zdecydowane wyróżnienie zasługuje mniej więcej taki: Brawo Denmark! - i po krótkiej chwili z wyraźnym zdziwieniem w głosie - O! Polak!). Nie to, żeby po trzydziestym kilometrze zabrakło kibiców, ale po trzydziestym kilometrze doping przestał mnie nieść (być może przez to, że wcześniej momentami niósł mnie aż za bardzo), musiałem się bowiem skupić na walce ze swoimi słabościami.
© BMW BERLIN-MARATHON/J.P. Durand
Tak jak wspomniałem wcześniej, na początku, czyli do trzydziestego kilometra właśnie (nie bez kozery mówi się, że maraton to bieg na dziesięć kilometrów z trzydziestokilometrową rozgrzewką). Ruszyłem w tempie ok. 5:05/km - ku swojemu zdziwieniu to raczej ja wyprzedzałem innych biegaczy, a nie oni mnie (w ten sposób pilnuję się, by nie przeszarżować na samym początku). Na trzecim kilometrze (dokładnie to po trzecim) przyspieszyłem do 5:00, na czternastym do 4:56 i wreszcie na dwudziestym ósmym do 4:51/km. Takie tempo chciałem już utrzymać do mety. Udało się przez dwa kilometry. W okolicach trzydziestego biegło mi się jeszcze całkiem dobrze, ale zauważyłem, że choć wkładam w bieg tyle samo wysiłku, sekundy zaczynają uciekać. Próbowałem jeszcze przez kilka kilometrów walczyć by to nadrobić, botem by zatrzymać straty, aż wreszcie przestałem w ogóle spoglądać na Gremlina i skupiłem, się na tym, by po prostu biec. Na ostatnich trzech kilometrach musiałem się starać o to bardzo mocno - kusiło, by się zatrzymać, ale powtarzałem sobie, ze skoro biegnę już tak długo, szkoda by to zaprzepaścić. Ostatni kilometr to świdrujące mózgownicę na każdym kolejnym zakręcie pytanie: Gdzie ta (z przeproszeniem) cholerna Brama?! W końcu jest! Kibice krzyczą, biegacze zaczynają okazywać radość, a mnie wystarczyło sił jedynie na tyle by nieco przyspieszyć i choć próbować ową radość (cieszyłem się, o tak!) okazywać. Wreszcie można się zatrzymać... odpocząć. Stoper zatrzymał się na czasie netto 3:33:52. Zabrakło czterech minut do złamania kolejnej symbolicznej granicy, ale życiówka podkręcona o kolejne osiem minut, więc narzekać nie ma na co. Tylko gdzie mój medal?
© BMW BERLIN-MARATHON/Jiro Mochizuki
Otóż to. Tu rzuciła się w oczy kolejna różnica w stosunku do krajowych doświadczeń, w moim odczuciu in minus. W Polsce wolontariusze zawieszają medale na szyi stosunkowo blisko za linią mety. Tym razem musiałem przejść chyba ze sto metrów (co może być zrozumiałe z uwagi na zagęszczenie biegaczy), a medal dostałem do ręki. Niby drobiazg, ale to jednak miło, gdy ktoś cię (było nie było) dekoruje. I miałem też niestety jednoznaczne skojarzenia widząc porządkowych siedzących na podwyższeniach, niczym sędziowie na meczu tenisa ziemnego, i poganiających biegaczy, by przesuwali się i zrobili miejsce dla kolejnych.
W każdym bądź razie po odebraniu racji żywnościowej udałem się na masaż (jako masażystki trafiły mi się dwie miłe dziewczyny, z których jedna mówiła po polsku), a potem już na poszukiwanie swojej Lepszej Połowy, że o Hance nie wspomnę.

Berlin uważam zatem za zdobyty, a moje maratońskie myśli zaczynają już biec do miasta, w którym spędziłem swe studenckie lata. Przez trzy tygodnie robię sobie wolne od biegania, by pod koniec października rozpocząć nowy sezon i przygotowania do kolejnego pojedynku z wynikiem 3:30. A tak nawiasem mówiąc, czy rezultat 3:33 na trzy tygodnie po trzydziestych trzecich urodzinach to nie wymarzony wynik dla fana radiowej Trójki?

16 komentarzy:

  1. Nic nie pozostaje, tylko pogratulować nowej życiówki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję życiówki. Zgadza się, to idealny wynik na wiek chrystusowy :-)
    I jak już pisałam pewnie się spotkamy na maratonie - chociaz ja nie biegnę - w mieście lat studenckich (moich w sumie też...)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje! Będę dopingował w kolejnych przygotowaniach!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję biegu no i życiówki. Czytam, że odbyło się bez większych trudności ze sławną ścianą. Mam nadzieję, że ja również ich uniknę :) Za 9 dni mój pierwszy maraton :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulacje!!! Dla mnie taki wynik to jeszcze marzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję !!!
    To miasto ze studiów to ...?
    Jak i co jadłeś podczas maratonu ?
    Jak i co piłeś podczas maratonu ?

    Pozdrawiam,

    Romek

    OdpowiedzUsuń
  7. Bartek,

    Masz ciężki obowiązek: zmienić rekord maratonu w części "O mnie " ( czyli o Tobie :)

    Zazdroszczę i pozdrawiam,

    Romek

    OdpowiedzUsuń
  8. Za wszystkie gratulację oczywiście serdecznie dziękuję! :-)

    @truchtam, ściana była i trudności też. Gdyby ich nie było miałbym dwójkę po trójce w wyniku...
    @Radek M., marzenia są po to by je realizować - mnie np. marzy się złamanie trójki... może... kiedyś..;-)
    @Anonimowy, studiowałem w Łodzi na politechnice. W czasie maratonu miałem ze sobą zestaw proponowany na ten dystans przez Enervit (http://www.enervitsport.be/media/wysiwyg/Enervit_banner.jpg). Zjadłem też dwie połówki banana. Piłem na punktach żywieniowych - wodę i izotonik.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bartek jeszcze raz graty za Berlin! pięknie pobiegłeś:)"śledziłem" Ciebie i mojego klubowego kolegę Waldka na trasie poprzez stronę maratonu berlińskiego:)Brawo! pozdrówka;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Gratki jeszcze raz! Fajna jest taka turystyka maratońska, ale pierwszy to chyba dla przyzwoitości trzeba we własnym mieście przebiec, no nie? :) A ile osób biegło w Berlinie - tak z ciekawości spytam?

    OdpowiedzUsuń
  11. @tete, wiele osób chwaliło sobie możliwość śledzenia na bieżąco międzyczasów z trasy.
    @Ava, niekoniecznie - ja maraton w swoim mieście przebiegłem mając już w nogach cztery inne ;-) A w Berlinie do mety dobiegło 34350 osób obu płci.

    OdpowiedzUsuń
  12. No to niezły tłum w porównaniu z Wawą. A o rodinnym mieście wspomniałam, bo jakoś dojrzewam do decyzji o 42 km w 2013. I zastanawiam się gdzie to zrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Gratuluję startu. Ta taktyka z trzykrotnym przyspieszaniem wygląda interesująco.

    OdpowiedzUsuń
  14. Bartek a gdzie można kupić ten zestaw Enervitu? Sprawdził się na trasie? A może testowałeś też inne?

    OdpowiedzUsuń
  15. Bartek, jeszcze raz gratuluję zdobycia Berlina. Widzisz, jednak się udało :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...