31 marca 2012

Czesem trzeba odpuścić...

... by sięgnąć jeszcze dalej!

W Półmaratonie Poznańskim zadebiutowałem w jego trzeciej edycji (był to zarazem mój debiut w półmaratonie w ogóle). W czwartej nie pobiegłem z uwagi na przygotowania do maratonu w Dębnie - oba te biegi dzieliło w kalendarzu zaledwie siedem dni. Na piątą, tegoroczną edycję byłem już zapisany i przyznano mi numer startowy, z którym jutro nie pobiegnę. Powód jest jeden:
Powód ma na imię Hania i gdy wczoraj pojawił się na po tej stronie brzucha ważył ok. 3,8 kg i mierzył 55 cm. Nawiasem mówiąc zrobił to w stylu, który wróży wielkie sukcesy w dyscyplinach, w których ważna jest szybkość, bowiem gdy zawiozłem jego Mamę do szpitala, poszedłem się przebrać w gustowne szpitalne odzienie i dotarłem na salę porodową pozostało mi już tylko przecięcie pępowiny. Jeśli porównać poród do maratonu to Hania na pokonanie odcinka od startu (pierwszego skurczu) do mety (urodzenia się) potrzebował zaledwie dwóch godzin i czterdziestu pięciu minut.
A zatem jestem świeżo upieczonym po raz drugi ojcem! I zamiast jutro celować w kolejną życiówkę pojadę do szpitala by przywieźć Moje Dwie Dziewczyny, do domu, gdzie pod opieką babci będzie na nas czekać ta Trzecia. Na szczęście moje miejsce w peletonie biegaczy się nie zmarnuje, bowiem dzięki elastyczności organizatorów zamiast mnie pobiegnie Paulina, czyli znajoma mojej znajomej, która na wstępie rozmowy telefonicznej oznajmiła mi, iż rozpaczliwie pożąda mojego pakietu. Zatem go posiada.

Ja natomiast po dzisiejszej wizycie na oddziale położniczym Szpitala im. Raszei, podczas którego nie siląc się w ogóle na oryginalność (skoro imienniczka mojej córki ma w domu Ironmana, ja mogę mieć Ironwoman, a co...) zapowiedziałem jej sportową przyszłość i ukończenie zawodów  Kona na Hawajach, by nacieszyć się choć odrobinę atmosferą jutrzejszego święta poznańskich (i nie tylko) biegaczy wstąpiłem do Areny na expo. Wyszedłem stamtąd z książka Dariusza Sidora (czyli de facto z kolegą z branży blogowej: http://im226.blogspot.com) Iroman dla każdego i niezwykłą dedykacją.
Pan Dariusz życzył mi bym za (tu zawiesił na chwilę głos) trzydzieści lat trzymając się za ręce przekroczył z Hanią metę zawodów Ironman na Kailua-Kona na Hawajach.


Ironman? Chodziło mi to po głowie (chociaż bardziej w kategorii marzeń tych mało realnych), że może kiedyś, o ile w ogóle zabiorę się w przyszłości za triatlon. Ale teraz to już chyba nie mam wyjścia...Wygląda zatem na to, że muszę uruchomić projekt Iron(wo)man 2042. Na szczęście mam(y) całe trzydzieści lat na realizację.

4 komentarze:

  1. Super wpis, zdrowia dla najmłodszej!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze raz wielkie gratulacje! Co tam półmaraton, w końcu tylko raz zostaje się ojcem po raz drugi!

    No i czekamy na zawody w 2042 w takim razie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze raz gratuluję :) I rodzicom uroczej Hani, i mojej imienniczce pierwszego rekordu :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...