12 tygodni "do"
Kolejny tydzień, który rozpoczął się w czwartek, a zakończył w poniedziałek.
Czwartek: 20 minute warm-up, 3 x 1600 m (1 min. RI), 10 minute cool-down
Interwały w tempie odpowiednio 4:28, 4:30 oraz 4:24/km. Łącznie 9,9 km. Po raz kolejny powtarzałem sobie "Jak ja nie lubię biegać w środku dnia" - ja po prostu muszę biegać wieczorami, względnie wcześnie rano (dotyczy oczywiście treningów - na zawodach zazwyczaj jest wszystko w porządku).
Sobota: 10K run: 3K easy, 5K @ ST pace, 2K easy
Trening - świetny sposób na spędzenie sobotniego wieczoru, nieprawdaż? Dodatkową atrakcją była dość szybka (4:44/km) "piątka" w ramach całej "dychy".
Poniedziałek: 29K @ MP + 28 sec/km
Tu z założenia miało być tempo 5:44/km. Wyszło o sekundę szybsze. Trening bez większych rewelacji, poza panem po chemioterapii i w stroju sportowym, który podniósł mi ciśnienie na samym początku, gdy nie chciał mnie wpuścić w okolice stadionu. Nie tyle zdenerwowało mnie to, że nie chciał mnie wpuścić (widocznie nie można i tyle), co sposób w jaki to uczynił. Po prostu tzw. "grzeczność" stanowi chyba dla niektórych nie lada wyzwanie.
Bilans tygodnia: 38,9 km w trzech wyjściach i (niestety) nic więcej, czyli zerowa aktywność poza biegowa. Sprawdza się zatem stara prawda, że najmniej czasu człowiek ma na urlopie...
11 tygodni "do"
Kolejne cztery dni opłynęły pod znakiem rodzinnego wyjazdu do gospodarstwa agroturystycznego w okolice Sierakowa. W sposób naturalny wyszedł okres "totalnej" regeneracji - leniwe dni i po 10-11 godzin snu na dobę (w myśl zasady, dziecko śpi, a my z nim). Miały być też dwa poranne treningi...
W środowy poranek miały być interwały - najpierw dwa razy po 1200, a potem cztery osiemsetki. Niestety przegrałem z grawitacją, czyli z własnym lenistwem. Miałem jeszcze nadzieję nadrobić to w piątek rano, ale wówczas Mała postanowiła zakończyć nocne spanie na tacie. Tak oto doszło do tego, że po raz pierwszy od początku planu opuściłem trening biegowy.
Czwartek: 8K run @ MT pace
W czwartek udało się "zwlec" i mimo "niechcemisiejstwa" urządzić ośmiokilometrowe zwiedzanie okolicy, a tym samym wzbudzić odrobinę podziwu u współwczasowiczów, co Małżonka skwitowała komentarzem, iż to nie powód do podziwu tylko zwyczajne uzależnienie. Trudno jej, choć po części, racji nie przyznać...
Niedziela: 32K @ MP + 28 sec/km
Już po powrocie do domu udało się wstać z niedzielnym słonkiem i wyruszyć w 32-kilometrową trasę. Średnie tempo zgodnie z założeniami, czyli 5:44/km. I pierwszy raz od początku realizacji planu naprawdę bolało. Ostatnie dwa kilometry to przedsmak maratońskiej ściany i przebiegłem je tylko siłą woli. Pociesza mnie jednak to, że im więcej bólu na treningu, tym mniej w walce (na zawodach czyli).
Bilans "leniwego" tygodnia to 40 km w dwóch wyjściach - i tyle. Miejmy nadzieję, że po powrocie do normalności uda się wypracowywać coś co bardziej będzie zbliżone do początkowych założeń.
Dobrze Ci idzie. Będzie życiówka jak malowanie :)
OdpowiedzUsuńTak jest! We wrocławiu na mecie po 4:15h sie widzimy i nie moze byc inaczej!
OdpowiedzUsuńTak sobie obserwuje ten Twój plan FIRSTa, niejako kolejny po tym dla nowicjuszy i troche przerażają te wybieganie po 3 dychy juz na początku! Na szczęście nie ciebie, widzę;))
@Hania, nie ukrywam, że na to liczę:)
OdpowiedzUsuń@42kmandmore, po przygotowaniach wg planu dla "nowicjuszy" i po przebiegnięciu samego maratonu, te trzy dychy już wcale takie straszne nie są.