20 października 2014

O weekndowych załamaniach pogody uwag kilka

Gdy zapisywałem się na półmaraton w Szamotułach, zasadniczo nie myślałem o niczym innym, jako o kolejnym biegu do Korony Półmaratonów Polskich. Inaczej rzecz ujmując, natenczas nie nastawiałem się na nic innego, jak po prostu pokonanie trasy. Przebiegnięcie od punktu A do punktu B. Po nie do końca udanym (nazwijmy rzeczy po imieniu: po nieudanym) starcie w Gnieźnie obudziła się we mnie żądza zemsty na dystansie 21 097,5 m. Żądzę tą osłabiło nieco moje poczucie po maratonie, który mnie sponiewierał w pierwszy weekend października. Stanęło więc na formie pośredniej. Nie oszczędzam się, ale lecę na tzw. czuja. Trenejro na taką strategię (a w zasadzie jej brak) przystał, dodając jedynie założenie, bym nie zaczynał wolniej niż 4:25/km.

Tych, którzy jeszcze nie wiedzą jak się to wszystko skończyło (nie mają fejsbuka, czy jak?) potrzymam jeszcze w niepewności. Nadmienię jednak, że w kwestii dotarcia na miejsce zawodów oraz z tegoż miejsca powrotu, był to bez wątpienia najszybszy półmaraton w mojej tzw. karierze. Z domu wypadłem jak z procy, do biura zawodów dotarłem (jak na moje standardy) na ostatnią chwilę (czyli piętnaście minut przed oficjalnym zamknięciem). A po przekroczeniu mety, szybki posiłek, bluza na się i w drogę. A wszystko to z powodu prostego faktu, że bieganie w krótkich gaciach po Szamotułach i okolicznych wioskach nie było jedynym ważnym wydarzeniem tego dnia. Celebracji Święta Biegowego (sic!) raczej nie było.

Jeszcze słówko o pogodzie. No taka piękna była przez cały tydzień. Przyjemny chłód, a czasem nawet trochę deszczu. i wszystko się musiało na niedzielę popsuć - niemal bezchmurne niebo i ponad dwadzieścia stopni. A dziś znowu tak przyjemnie pada...
Jakże ja jestem niefotogeniczny w biegu. Szczególnie na finiszu (foto: Marek Bramborski)
Natomiast co do biegu. Zacząłem bardzo dobrze. Pierwszy kilometr w 4:19. Jeszcze ponad dwadzieścia kaemów do mety, a już wszystkie założenia taktyczne spełnione. No może nie do końca, bo choć się tego ani nie powiedziało, ani nie napisało, gdzieś tam małym wirtualnym druczkiem stało przecież, że kolejne kilometry co najmniej nie wolniej. Niemniej pierwsze pięć biegło się naprawdę dobrze. Piaty to nawet w cztery minuty i dziewięć sekund (zbieg jaki czy co?). Dobrze, to znaczy całkiem szybko. A i przyjemni się biegło. Przyjemnie, chociaż jednak chyba ciut za szybko. Bowiem w okolicach siódmego kilometra przyszedł pierwszy kryzys. Uczepiwszy się jednak grupki biegaczy (momentami uczepiony byłem wirtualnie, bo raz czy dwa odeszli mi na kilka metrów) jakoś ten pierwszy moment słabości przetrwałem. Drugi przyszedł gdzieś tak między kilometrem dwunastym a trzynastym, gdzie znajdował się niezbyt stromy ale całkiem długi podbieg (kurczę, gdybym go nie wypatrzył wcześniej na profilu trasy, w czasie samego biegu mógłbym go nawet nie zarejestrować). I gdy już się wydawało, że dalej będzie już tylko z górki (dosłownie iw przenośni), na czternastym kilometrze wybiegliśmy na otwartą przestrzeń i dostaliśmy wiatr prosto w twarz.

Jeszcze przez kilometr biegłem razem z grupą (tą samą, której uczepiłem się przy pierwszej fali kryzysu). A wiadomo, w grupie z wiatrem walczyć lżej. Niemniej w okolicach kilometra piętnastego, mimo przeciwnego wiatru postanowiłem zostawić dotychczasowych towarzyszy nieco za swoimi plecami. Zacząłem też wyprzedzać kolejne osoby, więc wydawało mi się, że przyspieszyłem. Teraz, gdy patrzę na wykresy tempa, okazuję się, że to nie ja przyspieszyłem, tylko najwyraźniej pozostali zwolnili jeszcze bardziej. Bo gdyby nie to, że po osiemnastym kilometrze nieco docisnąłem i tempo wzrosło do ok. 4:20/km, czwarta piątka była by wolniejsza niż trzy poprzednie. W każdym bądź razie, wyprzedziwszy jeszcze kilka osób, a bardziej zmagając się z samym sobą, do mety dotarłem z czasem 1:33:23. Wynikiem, który uznaję za całkowicie mnie zadowalający. Tak, to był dobry bieg!
A mój kolega z pracy Rafał, który pofatygował się do Szamotuł aż z Bydgoszczy, w swoim drugim starcie na dystansie półmaratonu ustanowił nową życiówkę i nabiegał 2:11:51. To był dopiero dobry bieg, o!
Źródło: endomondo.com
A teraz mam ochotę nieco odpocząć.

1 komentarz:

  1. 2:11 w drugim występie na połówce to faktycznie całkiem dobry wynik. W przyszłym roku planuję wystartować po raz pierwszy. Ciekawe co wykręcę... :P

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...