20 sierpnia 2010

W zdrowym ciele zdrowe ciele

Macie czasem wrażenie, że wszelkie moce tego świata, dobre i złe (zwłaszcza te pierwsze) umówiły się, żeby was wkurzyć? Ja tak miałem we wtorek. Szykując się do wyjścia na trening nagle nie mogłem znaleźć połowy potrzebnych mi rzeczy i w ogóle wszystko wokół zdawało się robić mi na złość. Gdy wreszcie udało mi się wyszykować, wyszedłem przed dom... a tu pada. I to mnie dobiło. Doszło do tego, że zacząłem się nad sobą użalać - tak, sam się na tym złapałem, iż lamentuje nad tym, że nie pójdę biegać (a propos, czy "pójdę biegać" to aby nie oksymoron?), bo pada. Jakbym nie miał większych problemów w życiu. A jak w końcu zaakceptowałem fakt, że dziś już nie okrążę kilkanaście razy parku i oddałem się innym zajęciom zauważyłem, że już dawno nie pada...
W każdym bądź razie trening i tak został przełożony na środę rano, co spowodowało również konieczność dwóch wyjść dzień po dniu (na szczęście pierwsze rano, drugie wieczorem - czyli ponad 30 godzin na regenerację), bo czwartkowego treningu, z uwagi na plany sobotnie, nie mogłem przesunąć na piątek, a odpuszczać kolejnego treningu również nie miałem w planach. Niemniej jednak samopoczucie z poprzedniego wieczora mnie nie opuściło i nie biegało mi się rewelacyjnie. Trochę z tego powodu, a trochę dlatego, że chciałem nieco "poluzować" przed jutrzejszą połówką, skończyłem po pięćdziesięciu minutach.

Wczoraj wieczorem było tempo i zadziwiające wydarzenia w trakcie. Mniej więcej na piątym kilometrze przyłączył się do mnie... lis. Prawdziwy lis, choć zachowywał się raczej jak pies, biegł kilka kroków za mną. Aż musiałem się zatrzymać, żeby to uwiecznić. Zrobione komórką zdjęcie wyszło bardzo niewyraźnie, ale zawsze to jakaś dokumentacja.
Tyle tylko, że jakoś zapomniałem wcisnąć pauzę na pulsometrze i mój wirtualny partner pobiegł dalej. Na początku nie zamierzałem go "gonić" tylko kontynuować bieg w założonym tempie, ale gdy kolejny kilometr tak jakoś sam z siebie "wyszedł" w 5:08 min, pomyślałem, że może na ostatnich metrach uda mi się go przegonić. Zabrakło ok. 10 m. I jakby spojrzeć na ogólne statystyki biegu, mogłoby się wydawać, że poszło zgodnie z założeniami (wyszło średnio 5:31/km), ale dziwna to była tempówka.

A jutro - kierunek Leszno!

5 komentarzy:

  1. To jakiś dziwny tydzień był. Powodzenia w Lesznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Leszno? Byłem na drodze do Leszna dzisiaj na rowerze :)

    Uważaj na takie lisy, mogą być wściekłe :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zwykle widzę pierw jeża, a dopiero później polującego na niego lista. Wiecie, że gdy jeż zwinie się w kulkę to aby się rozwinął lis na niego leje? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. No i jak Leszno??

    Lisy mają absolutnie psi krok, pamiętam, jak się zdziwiłam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam biegnącego lisa - taka wiejska psina w niespiesznym truchcie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Mateusz, a to nie była aby droga na Ostrołękę?
    Lis nie objawiał oznak wścieklizny, ale zachowałem na tyle ostrożności, aby nie ryzykować z nim bliższego kontaktu.
    @Wojtek, nie rób mi tu z bloga Animal Panet;)
    @Midi, jak już zapewne zdążyłaś się zorientować o Lesznie "nabazgrałem" już oddzielnego posta:)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...