22 kwietnia 2010

GP Poznania - bieg 4

Jaki jest największy paradoks (uwaga, będzie naturalistycznie)? Rozwolnienie - bo i często, i rzadko! Drugi z największych paradoksów to mój wczorajszy start w czwartym biegu I Grand Prix Poznania w biegach przełajowych. Totalny blamaż - a jednak życiówka! A było to tak...

Z uwagi na nietypowe jak na rozgrywanie zawodów biegowych dzień i godzinę ułożyłem swój dzień tak by obiad zjeść trochę wcześniej (udało mi się to na trzy godziny przed startem, czyli ok. godziny piętnastej), jak się później okazało, nie dość wcześnie (lub też zbyt obficie lub zbyt ciężkostrawnie). W drodze nad Rusałkę nie przewidziałem też obciążeń w ruchu, przez co oczywiście dotarłem później niż planowałem, co z kolei zaowocowało krótszą rozgrzewką.
Na starcie powitała nas przenikająca swym zimnem wichura i opady gradu. Chwilę później zaświeciło słońce, ale wiatr wciąż dawał się we znaki swym zimnem. Może z tego zimna ruszyłem szybko (choć zrazu wcale mi się nie wydawało, żebym biegł aż tak szybko) i chyba właśnie to (obok wspomnianego obiadu nie do końca widać strawionego oraz zbyt krótkiej rozgrzewki) mnie później zgubiło. Dobre, szybkie tempo (ok. 4:15) utrzymywałem przez ok pół trasy, potem zauważyłem, że słabnę. Gdzieś na trzecim kilometrze musiałem stanąć, bo w dolnej warstwie brzucha zamiast wnętrzności pojawił się ogromny kamień. Próbowałem biec dalej, ale po kilku chwilach musiałem znów przechodzić do marszu - chciałem być "twardy", jakoś to "rozbiegać" ale nie dało się, po prostu się nie dało - kolka gigant. Ostanie dwa kilometry pokonałem tzw. marszo-biegiem z bólem (rozumianym w dwójnasób) dając się wyprzedzać kolejnym zawodnikom. Gdy na horyzoncie pojawiła się meta, ku mojemu zdziwieniu na stoperze wciąż widniał całkiem przyzwoity czas - dotarło do mnie, że (o dziwo) poprawienie życiówki wciąż jest jeszcze możliwe. Ostatnie metry pokonywałem z hasłem na ustach (dosłownie i w przenośni): jak rzygać, to z dobrym wynikiem. Po minięciu mety rzut okiem na stoper: 22:56 - o całe dziewięć sekund lepiej! Oficjalny czas (brutto) biegu wyniósł 22:59. Kolejna okazja na życiówkę na "piątce" za trzy tygodnie.

Jako, ze była to próba generalna przed niedzielnym debiutem na królewskim dystansie, dla samego siebie dwa wnioski (kolejne wnioski tzw. osób trzecich mile widziane):
- nie jest najgorzej,
- tylko się nie szarp!

4 komentarze:

  1. wow. ale wrażenia;) trzymaj się w tym Krakowie, bo podczas debiutu dochodzi jeszcze stres przedstartowy i często żołądek potrafi spłatać niezłego psikusa :)ale u Ciebie zadziało się z wyprzedzeniem więc będzie dobrze życiówka gwarantowana :)pozdrowaśki z niecierpliwością będę czekał na relacje tete

    OdpowiedzUsuń
  2. Toż to prawdziwy thriller! Ale wynik ładny :)

    Polecam węgiel (2 kapsułki) przed niedzielnym startem. A jutro żadnych ostrych przypraw i mało tłuszczu. Darowałabym sobie kawę i gazowane napoje.

    No i powodzenia!!! Trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powodzenia! Masz fajne czasy na krótszych dystansach, co znaczy, że forma bardzo dobra - na pewno świetnie Ci pójdzie! Czekam na relację. Zapowiada się Wam piękna pogoda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nominuję do zabawy, zapraszam tylko sportowców, pzdr : http://fitnessizycie.blogspot.com/2014/11/liebster-award-bawie-sie-i-podaje-dalej.html

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...